środa, 8 maja 2019

Rozdział 11: Jak mogłeś jej nie powiedzieć

- Przysięgnij, że to koniec- powiedziałam odrywając się od jego ust- Koniec tego przeciągania liny. Przysięgnij, że już nie odejdziesz- zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam głęboko w jego cudownie złote oczy- Albo odejdź teraz i nie wracaj

   Poczułam jak jego ręce mocno owijają się wokół mojej talii. Powoli, bardzo powoli pochylił się nade mną całując po kolei: czubek głowy, czoło, nos i oba policzki. Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Nie było to seksualne podniecenie, raczej poczucie bezpieczeństwa, które nigdy nie było tak realne jak w tej chwili.

- Przysięgam.

***
  Moja sala lustrzana była cała złota od światła słonecznego. 
  Zazwyczaj przychodziłam tu by odreagować smutek albo złość lub żeby odizolować się od ojca i służby. Dziś po raz pierwszy weszłam tu by móc patrzeć na swoją szczęśliwą twarz odbijającą w ogromnych zwierciadłach. Moje serce waliło cały czas jak oszalałe, że aż momentami wspierało mi powietrze z płuc. 
   Włączyłam muzykę i zaczęłam tańczyć, nie miałam żadnych konkretnych kroków, pozwoliłam emocjom prowadzić mnie po sali, a na mojej twarzy, jak nigdy, gościł wielki uśmiech. 
  Czując że melodia dobiega końca zatrzymałam się, spojrzałam w lustro i aż krzyknęłam widząc stojącego za mną Sebastiana.
 Usta miał wykrzywione w grymasie zbyt ostrym by można go było uznać za uśmiech, w jego oczach nie było chłodu ale raczej płonąca złość. 
- Miło tak pobawić się w kopciuszka?- warknął podchodząc bliżej, aż stanął dokładnie za mną, przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
   Nachylił się i zaczął szeptać prosto do mojego ucha- Tak łatwo zapominasz kto był tu z Tobą gdy Twój złoty chłopiec pieprzył inną zaledwie kilka pokoi dalej. A Ty Clary? Już rozłożyłaś przed nim nogi? Nie chcesz po dobroci więc pójdziesz ze mną siłą. Czekaj na mnie siostro. Już niedługo. 

  I zniknął.

A ja upadłam na podłogę przerażona, rozpaczając nad szczęściem, które jest jak widać zbyt ulotne by móc cieszyć się nim choć przez chwilę.


***
Szłam korytarzem do swojej sypialni gdy czyjeś ramiona otoczyły mnie w pasie. Poczułam znajomy zapach, który zawsze mnie uspakajał

- Hej, maleńka- powiedział odwracając mnie w swoją stronę- Mamy jeszcze dwie godziny do kolacji. Masz jakieś propozycje? 

-Ja... chodźmy na spacer- wypaliłam wiedząc doskonale, że jego sugestia dotyczyła czegoś zupełnie innego. W jego przez chwilę widać było rozczarowanie, które zaraz ustąpiło miejsca zrozumieniu.

- Ubierz się- powiedział zakładając luźny kosmyk moich włosów za ucho-Jeszcze nie do końca doszłaś do siebie po swojej ostatniej pól nagiej wycieczce do lasu.


 Na zewnątrz było już zupełnie ciemno, jedynym zródłem światła był sączący się z okien domów blask i gwiazdy, widoczne idealnie na ciemnogranatowym niebie. Śnieg zalegał grubymi zaspami dookoła nas, gdy przechadzaliśmy się w przyjemnej ciszy po odśnieżonych chodnikach.
 Szukałam w głowie odpowiednich słów by opowiedzieć Jace'owi wszystko co stało się pod jego nie obecność w Idrysie. Bałam się, że mi nie uwierzy. Bałam się, że uzna, że oszalałam.
 A może faktycznie straciłam rozum.

Śnieg skrzypiał pod naszymi stopami. Wydawało się, że nic nie może przerwać piękna tej nocy. Maiłam wrażenie, że już nie jesteśmy w Idrysie, otoczeni zewsząd problemami, tylko znajdujemy na naszej własnej planecie, gdzie nie ma ani Valentina ani żadnego widmowego brata, na planecie, gdzie nasi przyjaciele są razem z nami a nie w odległym Instytucie.
 I bóg mi światkiem, niczego innego w tamtej chwili nie pragnęłam.

Niestety nie można żyć w świecie złudzeń. Żeby choć zbliżyć się do spełnienia swoich parzeń musiałam najpierw pozbyć się wszystkich kłamstw i niewypowiedzianych słów.

-Jace- zaczęłam cicho, mocniej wtulając się w jego bok- Jest coś o czym chciałabym Ci powiedzieć. Ja... Wtedy kiedy wyjechaliście... Zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

-Nie rozumiem- powiedział patrząc na mnie uważnie- Clary...

-Zaczęłam widzieć... kogoś. Kogoś kto twierdzi, że jest moim bratem. Ale to przecież nie możliwe. Do tego chce, żebym z nim odeszła... - wyrzuciłam z siebie, czekając na jego reakcję. Chłopak zapatrzył się w mrok przed sobą. Minęła minuta, potem następna a ja ciągle niepewna czekałam na to co powie- Ja wiem, że brzmię jak wariatka...

-Nie brzmisz jak wariatka- przerwał mi nagle- Ale myślę, że nie powinnaś się tym teraz przejmować. Wracajmy lepiej do domu- dorzucił oschle.

 Resztę drogi do posiadłości pokonaliśmy w dziwnym, nieprzyjemnym milczeniu. Szliśmy obok siebie ale tak aby nasze ciała nie stykały się w żadnym miejscu. Jace nagle stał się tak odległy jakby dzieliła nas przepaść.
Czy on naprawdę tak zwyczajnie olał to co mu powiedziałam? Czy być może pomimo tego co powiedział jednak uważa, że straciłam rozum? Spojrzałam na niego. Szedł wyprostowany wpatrzony w przestrzeń przed sobą.

Być może przeliczyłam się z tym ile dla niego znaczę.

Nawet gdy weszliśmy do domu żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Jace zdjąwszy z siebie kurtkę i buty czmychną w stronę sali treningowej, a ja niewiedząc co zrobić z zaplątanymi myślami powlokłam się do własnej sypialni.

 Mogłam się zamknąć, mogłam cieszyć się towarzystwem Jace'a, mogłam próbować zapomnieć o Sebastianie albo powiedzieć o nim Hodge'owi, który być może też nie wziąłby mnie na poważnie ale na relacji z nim nie zależało mi aż tak bardzo.

***

Minęło kilka godzin odkąd wróciliśmy ze spaceru, kiedy poczułam głód. Była już późna noc, dlatego nie obawiałam się, że mogę spotkać kogoś w kuchni. Dookoła mnie panowała ciemność kiedy cicho schodziłam w dół, jednak w pewnym momencie usłyszałam przyciszone acz zdenerwowane głosy.
Nadstawiłam uszu próbując domyślić się kto prowadzi konwersacje.

Hmm... jeden głos zdecydowanie należał do ojca, drugi natomiast był cichszy co utrudniało mi zrozumienie poszczególnych słów.
Krok po kroku, najciszej jak umiałam skradałam się w kierunku rozmówców.

-Skąd to wiesz?- dało się zrozumieć zaniepokojony głos Valentine'a- Widziałeś go?

-Nie ja... ona go widziała. Rozmawiała z nim. Valentine jak mogłeś jej nie powiedzieć, że on żyje?! Kiedy w ogóle dowiedziałeś się, że pieprzony Sebastian nie umarł?!

Nie mogłam słuchać już więcej. Desperacko próbowałam wrócić do swojego pokoju a gdy jakimś cudem tam się znalałam, oprałam plecy o drzwi i powoli usiadłam na podłodze.

Więc Sebastian mówił prawdę. Valentine kłamał przez cały czas. Wiedział, że ma syna. a rozmowa której byłaś świadkiem nie sugerowała wcale, że cieszy się z tego Sebastian żyje. Wręcz przeciwnie.
Ale nie to martwiło mnie najbardziej.

Drugi głos. Druga osoba która wiedziała. Druga, która mnie okłamywała.

Jace, pieprzony Herondale, cholera jasna.








Hmm post miał być w ciągu tygodnia a pojawił się dwa lata później. Życie jest pełne niespodzianek. Jeśli jest tam ktoś jeszcze to dajcie znać. 
Całuski :***



 

piątek, 3 lutego 2017

Rozdział 10: Nie błagaj o to, co należy do Ciebie


Słowa jace'a przedzierały się do mnie jakby przez gęstniejąca mgłę. Chciałam mu opowiedzieć, ale dziwne znużenie wzięło nade mną górę i opadłam w ramiona Morfeusza.

- Clarisso- echem rozbrzmiewał głos w mojej głowie, był nieprzyjemny jak odgłos drapania gwoździem po szybie- Clarisso,czekam na Ciebie. 

-Kim jesteś?- z mojego gardło wydobył się słaby, zachrypnięty głos

- Nie pytaj kim jestem. Ważne kim Ty jesteś, kim możesz się stać...

Otaczała mnie czerń a głos dochodził ze wszystkich stron. Byłam sama w ciemności bo mimo, że ktoś do mnie mówił, nie czułam jego obecności. 
Nagle pośród mroku pojawiło się mały błysk światła. Chciałam pójść w jego stronę ale moje nogi były jakby sparaliżowane

- Obudź się...- mówił o mnie dobrze znany mi głos- Obudź się, Clary

Usiadłam na łóżku po nagłym przebudzeniu. Rozejrzałam się dziko po pokoju. Byłam w swojej sypialni, zamrugałam kilkukrotnie starając się zapamiętać głos postaci ze snu. Już dawno nauczyłam się, że moje sny nie są zwyczajnie snami. Zawsze coś znaczyły. A ten nie zapowiadał niczego dobrego.
 Dopiero po kilkunastu sekundach uświadomiłam sobie, że wpatruje się we mnie para złotych oczu

-Co Ci się śniło?- zapytał Jace zgarniając kosmyki moich włosów za uszy- Mamrotałaś coś.

-Ja... Ja nie pamiętam- skłamałam- Która godzina?

-Już prawie dwudziesta druga- opowiedział wciąż uważnie mi się przyglądając- Jak się czujesz? Bo gdy Cię rano znaleźliśmy było z Tobą marnie- powiedział i sięgną na szafkę nocną po coś co okazało się być termometrem- Masz, sprawdź czy gorączka spadła chociaż trochę.

Posłusznie wzięłam termometr i włożyłam do pod pachę. Metalowa końcówka nieprzyjemnie drażniła ,mnie swoim zimnem. Miałam ochotę kazać Jace'owi wyjść ale coś mnie przed tym powstrzymywało. W mojej głowie majaczyło niewyraźne wspomnienie jego słów. Chciałam go o to zapytać ale bałam się, że był to jedynie wytwór mojej wyobraźni.

-Co tu robisz?- zapytałam, mój głos zabrzmiał żałośnie- To znaczy dlaczego nie jesteś u siebie?

-Wolałem zastać i sprawdzać jak się czujesz, Twój ojciec nie był zachwycony tym, że nie zszedłem na obiad ani na kolację ale chyba Hodge go przekonał, że lepiej będzie jeśli zostanę z Tobą- zaśmiał się krótko- Niech Anieli błogosławią Hodge'a i jego dar uspokajania Valentine'a.

Wpatrywałam się w niego nie bardzo rozumiejąc czy chcę mu coś powiedzieć czy wolę milczeć. Miałam ochotę wyciągnąć rękę i obrysować palcami kontur jego pełnych ust. Tych samych, które całkiem niedawno z zapałem całowały moje. Przyłapałam się na tym, że czuję mrowienie warg i lekki skurcz mięśni w dole brzucha.

Cholera, Ogarnij się.

-Daj- powiedział Jace, wyciągając przed siebie dłoń. Spojrzałam na niego nierozumiejącym wzrokiem- Termometr- wyjaśnił. Spełniłam Jego polecenie- Nie jest źle. Nadal masz podwyższoną temperaturę ale nie jest już tak wysoka jak rano. Musisz jeszcze odpocząć ale myślę, że za parę dni dojdziesz do siebie- zawahał się przez chwilę- Dobrze, może faktycznie powinienem już iść...

-Nie idź- słowa wyrwał się z moich ust zanim zdążyłam je zdusić. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale jego wzrok zaraz złagodniał- Jace...- zaczęłam niepewnie- Ja... To znaczy... Chciałam zapytać...- jąkałam się- Powiedziałeś, że mnie kochasz

-To pytanie, czy stwierdzenie?- zapytał przekręcając głowę w bok- Zresztą nieważne. Tak powiedziałem to. Przepraszam. Nie wiem co mnie napadło.

Co mnie napadło...
Nie mówił szczerze...
Kurwa.

-W porządku- wydusiłam z siebie usiłując ze wszystkich sił powstrzymać cisnące się o moich oczy łzy- Ale chyba faktycznie powinieneś iść... Chcę się przespać.

-Ja... Oczywiście

Po chwili drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem a ja pozwoliłam sobie na płacz. Zanosiła  się od szlochu. Zabolało mnie to bardziej niż jakakolwiek okrutna uwaga ojca, bardziej niż jakiekolwiek uderzenie miecza.
To zwyczajnie rozrywało mnie od środka. Chciałam krzyczeć, ale z mojego gardła wydobyły się się tylko dziwne piski. Uczucie pustki było wręcz nie do zniesienia. Ból był tak mocny, że czułam go niemal fizycznie, jakby ktoś raz za razem chłostał mnie batem.

Isabelle miała racje gdy kilka lat temu ostrzegała przed Jace'em naszą dawną przyjaciółkę Emmę.
"Jace wydaje się być złotym chłopcem- powiedziała wtedy- Przyjdzie i zaoferuje ci bardzo wiele, ale gdy odejdzie zabierze ze ze sobą wszystko, zostawi Cię pustą. A odejdzie na pewno"

Obie go kochałyśmy. Wszyscy go kochaliśmy, a on kochał nas. Ale teraz uświadomiłam sobie, że ta miłość istniała tylko dlatego, że nie wykraczała poza granice braterstwa. Każda próba wykroczenia poza tą linie kończyła się tak jak teraz. Płaczem i zdewastowanym sercem.

Weź się w garść, Clary- nakazałam sobie w głowie. Przez tyle lat był moim przyjacielem... oby dało się naprawić naszą relację i sprawić, żeby było jak dawniej.

Zwlokłam się z łóżka i poczłapałam pod prysznic. Czułam się kompletnie wyzuta z sił. Prawie nie czułam gorących kropli wody na swoim ciele, byłam zbyt pochłonięta myślami o tym jak w kilka tygodni zjebał się całe moje życie. Wszystko co miałam zniknęło. Tęskniłam za Isabelle i za Aleciem. Za Jacem też, bo choć był zaraz obok to czułam, że tkwimy całe lata świetlne o siebie.

Szybko ubrałam się w świeża piżamę.i wyszłam z pokoju kierując się do mojej sali lustrzanej, pragnąc zaznać choć trochę ukojenia.  Szłam korytarzem, beznamiętnie przyglądając się obrazom. gdy drzwi do jednego z pokoi otworzyły się

-Co tu robisz Clary?- Zapytał zaskoczony Jace- Jest już późno.

-Więc czemu Ty nie śpisz?- zapytałam napastliwie- To mój dom, będę robić co mi się podoba.

-Dorośle- stwierdził kwaśno-  Bardzo dorośle. Jeśli chcesz wiedzieć szedłem do Elise

Poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
Jak on mógł...
Nie, opanuj się...

Nie, kurwa, nie. Nie będę spokojna.

-Ty dupku- wrzasnęłam nie zważając na to czy ktoś nas usłyszy- Ty pieprzony dupku. Skąd w ogóle  biorą się takie wynaturzone kreatury jak Ty?

Przez jego twarz przemknęło zaskoczenie wymieszane z urazą. Mierzyliśmy się wściekłymi spojrzeniami, i o mój Boże, gdyby wzrok mógł zabijać oboje bylibyśmy już martwi.

- A co innego mam robić?- wypalił w końcu- Mam Cię błagać? Powiedz, że tego właśnie chcesz. Zrobię to, rozumiesz. Jeśli będę musiał błagać o Twoją miłość to to właśnie zrobię. Tylko to i tak nie ma żadnego sensu. Nikogo nie można zmusić do kochania.

-Nie błagaj...- powiedziałam pewnym głosem. Na jego twarz zaczął wpełzać smutek- Nie błagaj o to, co należy do Ciebie- dokończyłam- Zawsze należało tylko do Ciebie.

-Ty... Czy Ty właśnie...- mówił niepewnie a jego oddech był płytki i urwany, podobnie jak mój

-Kocham Cię- powiedziałam, podchodząc o niego i ujmując jego anielską twarz w dłonie- Kocham Cię. Kocham Cię, Kocham Cię. Kocham Cię- powtarzałam raz za razem. Chciałam żeby dotarły do niego moje słowa- Kocham Cię.

-Aniele...- zaczął ale nie pozwoliłam mu dokończyć złączając ze sobą nasze usta.

I mogę przysiąc na Anioła, już nigdy nie chciałam się od nich odrywać.




Nie było mnie ponad rok... Co lepsze, o ponad roku niczego nie napisałam. Wyszłam z wprawy dlatego rozdział jest krótki i kiepskiej jakości. 

Nie wiem za ile pojawi się coś znów. Wszystko zależy od mojego wolnego czasu którego nie mam zbyt wiele ze względu na maturę, która już za 3 miesiące. Ale na pewno chce pisać. Ciężko mi było bez tego. 

ZOSTAWCIE ŚLAD. CHCĘ WIEDZIEĆ CZY PO TAKIM CZASIE MAM JESZCE DO KOGO WRACAĆ


czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 9: Dołącz do mnie, siostro

Gdybym powiedziała, że w ciągu kolejnych dni coś się zmieniło, to z pewnością byłoby to kłamstwo. Skrupulatnie unikałam wszelkiego kontaktu z Jace'em z resztą chyba i on starał się nie wchodzić mi w drogę. Ojciec postanowił, że chłopak będzie trenerem Elise już na stałe, jego umiejętności wystarczyły aby szkolić dziewczynę.
Ja natomiast utknęłam na treningach z Hodge'em, co prawda starał się podnieść mnie na duchu ale gdy na chwilę udawało mu się poprawić mój podły nastrój, zaraz pojawiał się ojciec i jego dotkliwe uwagi.

Moje dni stały monotonne aż do bólu. Pobudka. Trening. Próba wmuszenia w siebie śniadania. Płacz. Trening. Rysowanie. Płacz. Sen.
Chociaż sen to zbyt dużo powiedziane, każdej nocy nachodziły mnie koszmary, za każdym razem gorsze, za każdym razem bardziej przerażające. Kilka razy budziłam się z krzykiem, płaczem i paniką, ale obok mnie nie było nikogo kto by mnie uspokoił, otarł łzy i sprawił, że poczułabym się bezpiecznie. Wiele razy kusiło mnie, by wstać i iść do sypialni Jace'a ale za każdym razem się powstrzymywałam.

Rany na nadgarstkach zaczęły się zasklepiać ale wciąż musiałam ukrywać je pod opaskami albo długimi rękawami.

W moim sercu zaczęła kiełkować dziwna chęć rozmowy z Jonathanem, który niestety zamilkł. Ciągle przyłapywałam się na wsłuchiwaniu się w ciszę, mając nadzieję, że on się pojawi. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale naprawdę chciałam znów móc go poczuć.

Dziś po skończonym treningu zamiast do pokoju poszłam nad staw. Ranne powietrze było mroźne i każdy oddech niemal ranił moje gardło, ale zignorowałam ból. Czułam jak moje ciało zaczyna drżeć pod wpływem chłodu, no cóż, T-shirt z krótkim rękawkiem i dresy po kolana raczej słabo chroniły przed grudniowym powietrzem.
Usiadłam na pokrytej szronem trawie, moje spodenki od razu zaczęły przemakać ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Wpatrzyłam się w swoje odbicie w nierównej tafli cienkiego lodu. Obraz był zniekształcony więc w efekcie widziałam tylko czerwono-pomarańczową plamę. Tak naprawdę to sama nie do końca wiedziałam po co tu przyszedłem. Być może to z powodu mamy, a może po prostu chciałam znów zobaczyć jego twarz.
 
Nie znałam go przecież, ale czułam jak wkrada się do mojego umysłu. Był mi tak daleki a jednak tak bliski.
Tylko że w nim było coś mrocznego, co sprawiało że wciąż trochę się bałam.
Czy mówił prawdę?
Jeśli tak to powinnam zapomnieć, że kiedykolwiek go spotkałam. Jak mógł nazwać Lilith swoją matką? To demon i to nie jakiś pożeracz. To była Pani na Edom jedna z najwyższych poplecznic samego Lucyfera. 

Jonathan musiał o tym wiedzieć. Ale skoro wiedział to dlaczego uważał ją za swoją matkę. Ona była złem. Mało który Nephilim przeżywał spotkanie z nią. Bezlitośnie mordowała wszystkich swoich przeciwników, ale była przy tym tak wyrafinowana jak tylko kobieta potrafi być. To czyniło ją jeszcze straszniejszą.
Jak zahipnotyzowana patrzyłam w przestrzeń. Lodowate powietrze zdawało się ranić moje płuca. Ale to nie ważne.

Chciałam go zobaczyć, chciałam, żeby wytłumaczył mi wszystko, to kim jest i to kim ja jestem. Dość miałam tajemnic, niedopowiedzeń i kłamstw ojca. Dość miałam upokorzeń. Ale najbardziej doskwierały mi uczucia których nie potrafiłam zrozumieć.

-Gdzie jesteś?- powiedziałam cicho zachrypniętym i trochę piszczącym głosem
Nikt nie odpowiedział.

-Czemu milczysz?- zapytałam ponownie

I wtedy to poczułam. Mocny podmuch mroźnego wiatru uderzył we mnie na chwilę pozbawiając tchu. Rozejrzałam się dookoła, odgarniając z twarzy targane przez wiatr włosy.
Świat zdawał się nie czuć tego co ja. Drzewa nawet nie drgnęły, stały spokojnie, jakby żaden wiatr nie zakłócał ich spokoju. 

Przez świst dało się słyszeć szept

Tu jestem, siostro. Chodź do mnie.

Poszłam za głosem, który prowadził mnie w stronę otaczającego posiadłość lasu. Moje nogi poruszały się niemal wbrew mojej woli, poruszałam się jak w transie. Ale nic też nie działo przeciw mojej woli, chciałam tego.

Gdyby dotarłam do linii drzew, wiatr nasilił się jeszcze bardziej, pchając mnie mocniej.

Tu jestem. Chodź.

Nie zwracając uwagi na przenikające mnie zimno, ignorując trzaskające pod stopami zamarznięte liście, szłam na przód, próbując dostrzec w półmroku choćby jeden jasny punkcik albo ludzką sylwetkę. 

Niestety, nie dość że nie widziałam nikogo to jeszcze pochłonięta obserwacją, nie zwróciłam uwagi na wystający korzeń. Upadłam na ziemię, ryjąc ją kolanami i nadgarstkami. Ścięte przez mróz podłoże poraniło moją skórę.

Jęknęłam, próbując podnieść się do pionu. Pewnie nie udałoby mi się to gdyby nie czyjeś ręce, chwytające moje ramiona. Nim się spostrzegłam, stałam na własnych nogach podtrzymywana przez Jonathana

- Nic Ci nie jest?- zapytał niby poważnie, ale na jego ustach delikatnie drgał kpiący uśmiech

-Nic- warknęłam, wyswobadzając się z jego uścisku- Mógłbyś chociaż raz nie pojawić się jak duch? Najpierw w wodzie, potem w domu, teraz to samo. Normalni ludzie się tak nie zachowują.

Jego twarz stężała i w jednej chwili napięły się wszystkie mięśnie, oczy zdawały się być jeszcze czarniejsze

-Nie jestem normalnym człowiekiem- syknął- Ty też nim nie jesteś, i nigdy nie próbuj mnie porównywać do tego robactwa, jasne?

Aż skuliłam pod intensywnością spojrzenia, które mi posłał.
Robactwo?
Czy tak właśnie myślał o ludziach? Jak o obrzydliwych pełzających stworzonkach?
Chyba dostrzegł, że jego słowa lekko mnie przeraziły bo wyraz jego twarzy w ciągu ułamka sekundy diametralnie się zmienił. Na jego ustach zagościł trochę wymuszony, jak dla mnie, uśmiech.

- Chciałaś mnie widzieć, prawda? - zaczął łagodnie

-Tak- odpowiedziałam z dozą niepewności w głosie- Gubię się w tym co mnie otacza. Nie mogę... A może nie chcę uwierzyć, że ojciec mógłby okłamać mamę. Mnie nienawidzi, oszukiwanie głupiej córki przychodzi mu bez trudu, ale mamę kochał. Nadal ją kocha.

- Sądzisz, że ja Cię okłamuję? Clary pomyśl, po co miałbym to robić. Jesteśmy rodziną, dlatego chcę dla Ciebie tego co najlepsze. Wiem do czego jest zdolny Valentine. Wiem na co go stać i nie chcę by dłużej Cię ranił. Dołącz do mnie, siostro. Przy mnie będziesz bezpieczna i szczęśliwa, bo ja nigdy Cię nie zdradzę. Nie jestem jak on.

Jego słowa wydawały się szczere. Mówił z przekonaniem, a ja czułam jak mój opór maleje. Kto wie być może zdając się na kompletne szaleństwo poszłabym z człowiekiem, który budził we mnie przede wszystkim lęk, z kimś kto uważa Lilith za swoją matkę. Ale do moich uszu dobiegł głos Jace'a wołającego moje imię.

Jonathan złapał mnie za ramię i szepnął prosto do mojego ucha

- Dla niego też nic nie znaczysz, powinnaś iść ze mną ale dam Ci czas.

I już go nie było. Zniknął w czarnej mgle. Przez chwilę stałam osłupiała, wpatrzona w miejsce gdzie jeszcze przed sekundą stał chłopak. teraz nie było nic. 

-CLARY!- Jace nadal wołał, ale teraz jego głos zdawał się być bliższy niż przed chwilą. Wypuściłam drżący oddech, a z moich ust wydobył się obłoczek pary. Chciałam ruszyć się z miejsca, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać i wirować. Poczułam jeszcze jak osuwam się na ziemię a chwilę potem spadła na mnie ciemność. 



***


Nie przyjemne mrowienie w palcach. 

To pierwsze co poczułam, gdy zaczęłam wyłaniać się z ogarniającej mnie mgły. Ktoś coś mówił, ale głosy dochodziły jakby z daleka. Próbowałam poruszyć głową, ale bezskutecznie. 

-Co z nią?- dało się wyróżnić oschły głos- Głupia dziewczyna. Tak bezmyślnie postępować...

Ojciec. Tak to on. 

Chciałam otworzyć oczy, tym razem ciało mnie posłuchało. Uchyliłam delikatnie powieki. Zobaczyłam nad sobą niewyraźny cień. Nie byłam w stanie zorientować się kto to.

- Budzi się- od raz rozpoznałam głos Jace'a- Clary słyszysz mnie?

Chciałam przytaknąć ale zamiast potwierdzenia z moich ust wydobył się dziwny, jakby zduszony jęk.

- Służąca będzie jej zmieniać okłady, masz wolne chłopcze

- Nie. Zostanę z nią- powiedział pewnie

- Jak chcesz. Tylko bądź na obiedzie punktualnie i zadbaj by Elise też się pojawiła

- Oczywiście, panie Morgenstern

Ojciec wyszedł z pokoju. Zebrałam wszystkie siły by przekręcić się na bok. Miałam problem z nabraniem powietrza w płuca, a w głowie pulsował nieznośny ból. Ktoś- zapewne Jace- delikatnie pogładził mnie po głowie. Na czole położony miałam chłodny okład. Czułam się dziwnie, było mi gorąco a jednocześnie trzęsłam się z zimną. Moje policzki płonęły ale palce u stóp były jakby skostniałe.

- Leż spokojnie- wyszeptał mi do ucha- Masz wysoką gorączkę, musisz wydobrzeć.

- Daj mi spokój- mruknęłam

- Powiedz, księżniczko, co Ci strzeliło do tej rudej głowy, żeby wychodzić na taki ziąb?

Otwarłam szeroko oczy i spojrzałam na zmartwioną twarz blondyna.

- Musiałam- chrypnęłam-  Musiałam pomyśleć.

- O czym? - zapytał unosząc jedną brew ale z jego pięknej twarzy ani na moment nie znikło zatroskanie

-Nie ważne. Idź już sobie.

-Nigdzie nie idę- oświadczył stanowczo

- Czemu? - zirytowałam się

Czułam jak pochyla się nade mną, zakładając za ucho kosmyk włosów. Po chwili jego ciepłe ramiona przygarnęły mnie do siebie. Łóżko mocniej ugięło się, gdy chłopak położył się przy mnie. Mogłam teraz spokojnie policzyć ciemniejsze plamki dookoła jego źrenic.


-Nigdzie nie idę- powiedział- Nie zostawię Cię, bo mi na Tobie zależy- zawiesił na chwilę głos. Zamknął oczy, a gdy je otworzył dostrzegłam w nich pewność i szczerość- Bo Cię kocham, Clarisso Adele Morgenstern. 



poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 8: Nie płacz, Aniele

Sen nie przyniósł ukojenia. Przeciwnie, obdarował mnie koszmarami o demonach i porzuconym przez rodzinę blond chłopczyku.
 Tym trudniejszy okazał się poranek i świadomość z czym przyjdzie mi się dziś zmierzyć. Leniwie podniosłam się z łóżka, zerkając na zegarek. Do treningu miałam zaledwie 15 minut. Nie chcąc kolejnych przytyków ze strony ojca, najszybciej jak umiałam przebrałam się w ćwiczebny stój i zbiegłam na dol. Tak jak się spodziewałam przed drzwiami stal Hodge i ojciec, mierząc mnie krytycznym spojrzeniem.

-Postaraj się- warknął- Bo kolejnej szansy nie będzie

Chciałam zapytać go, co zrobi jeśli jednak nie wykorzystam tej "cennej laski" jaka mi ofiarował, ale zabrakło mi odwagi. Jego mina i spojrzenie nieznoszące sprzeciwu, wysysały ze mnie wszystkie pokłady odwagi i pewności siebie której i tak nie miałam zbyt dużo.

Pokornie podążyłam za Hodge'm. Starym zwyczajem zaczęłam od rozgrzewki, kilka kółek po sali i nieco ćwiczeń rozciągających. Moja specjalna edukacja nie wniosła żadnego nowego stylu uczenia ani innych ćwiczeń, po prostu wszystkiego było więcej. Nie znosiłam trenować sama, kiedy uwaga trenera skupiała się na każdym moim ruchu, każdym niepewnym  drgnięciu.

Hodge przypatrywał mi się ze smutkiem w oczach, a jego uwagi ograniczały się do małych poprawek i krótkich komend. Czas płynął szybko, a moje ciało powoli odmawiało mi posłuszeństwa, w końcu zmęczona przysiadłam na ławce dysząc głośno.

-Powiedz, czy na prawdę jest aż tak źle?- zapytałam cicho

-Nie Clary, jest bardzo dobrze- powiedział i poklepał mnie delikatnie po plecach- Nie przejmuj się ojcem, on chce dla Ciebie jak najlepiej, jesteś jego dumą, dlatego tyle wymaga.

Szczerze? Nie pocieszyły mnie te słowa.

Zagryzłam mocno wargi aby się nie rozpłakać. Nie tu. Nie kiedy ktoś zobaczy moją słabość. Potarłam twarz dłońmi i wstałam z miejsca.

-Idę do siebie- powiedziałam cicho, łamiącym się głosem.

Drogę do sypialni pokonałam niemal w biegu, a gdy tam dotarłam, zaryłam nosem w poduszki zanosząc się szlochem. Ze wszystkich sił starałam się powstrzymać łzy ale ona uparcie spływały, mocząc pościel.

Dlaczego ja nie mogę mieć normalnego życia? Czemu mój ojciec mnie nienawidzi? I co mnie kurwa podkusiło, żeby dostrzec w Jasie kogoś więcej niż przyjaciela?

Całe moje ciało opanował nieznośny dygot a płacz przetaczał się echem po pokoju. Nie miałam sił podnieść się i spróbować jakoś ogarnąć.


Mam dość


***


Nie wiem nawet kiedy usnęłam. Gdy podniosłam powieki słońce było wysoko na niebie. Spojrzałam szybko na zegarek, Jace i Elise powinni już dawno wrócić. Wypuściłam z płuc drżący oddech, czując rozchodzące się po całym ciele zimno.

Ktoś cicho zapukał do drzwi.

Podniosłam głowę, by zobaczyć blondyna wślizgującego się do pokoju. Nie zareagowałam na jego obecność. Nie miałam sił.
 Poczułam jak materac ugina się, a mnie otaczają ciepłe, umięśnione ręce. Moje serce zabiło szybciej, czując jak ciepło dociera do każdej kończyny.

-Czego chcesz?- zapytałam szeptem

Nie odpowiedział, tylko mocniej mnie do siebie przyciągną. Jego kojący oddech delikatnie muskał moje ucho, a serce wybijało mocny uspokajający rytm. Przestałam rozumieć samą siebie, gdy niemal mimowolnie przylgnęłam do niego, tak aby żadna część mojego ciała nie była choćby o milimetr oddalona od jego gorącej skóry.

-Czego chcesz? - powtórzyłam.

Znów cisza. Zamiast odpowiadać, przytknął swoje czoło do mnie i pocałował. Ale był to pocałunek tak lekki jak muśnięcie piórka. Nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez, pozwoliłam im wypłynąć. Poczułam słony smak na ustach. Jace spojrzał prosto w moje oczy i delikatnie zaczął scałowywać łzy, które wciąż nieprzerwanie spływały po policzkach.

-Nie płacz, Aniele- wyszeptał- Przepraszam

- Czego chcesz?- powtórzyłam po raz kolejny. Zacisnęłam mocno powieki ze wszystkich sił starając się powstrzymać ciągle napływające łzy. Blondyn gładził moją dłoń, naznaczając na niej maleńkie kółeczka.

-Chcę Ci powiedzieć... Nawet nie wiesz jakie to trudne...- wyszeptał

- Co jest takie trudne?

- Nie umiem... Clary my jesteśmy tak cholernie niedopasowani...

Poczułam się jakby ktoś mnie uderzył. Nie mogłam złapać tchu, jakby niewidzialna ręka zacisnęła się na moim gardle.

-Idź stąd- wyszeptałam drżącym od emocji głosem- Przestań mieszać mi w głowie, Jace. Moje życie jest wystarczająco popieprzone.

-Nidy nie chciałem, żebyś cierpiała przeze mnie. Przyjaźnimy się odkąd pamiętam, zawsze byłaś dla mnie ważna... najważniejsza. Tylko... Tylko ja czuję że...

-Jesteś moim bratem. Zawsze byłeś tylko moim bratem- przerwałam mu, odrywając się od niego- Nie chcę żeby cokolwiek się zmieniło

Słowa dosłownie mnie paliły. Serce przestało bić i zapadło się w sobie. To było tak jakbym sama sobie wbiła nóż, jakbym sama siebie zabijała.
 Słyszałam jak blondyn głośno wciąga powietrze i podnosi się z łóżka.
 Skuliłam się, usiłując zachować resztki ciepła, które i tak opuszczało moje ciało. Owładną mną dygot i szloch, który zamienił się niemal w historyczny krzyk, gdy usłyszałam jak chłopak wychodzi z mojej sypialni trzaskając drzwiami.

Wstałam i powolnym krokiem podeszłam do drzwi prowadzących do łazienki. Drżącymi rękoma przeszukałam mały wiklinowy koszyczek znajdując na jego dnie zwykły mały nożyk.
Dławiąc się i krztusząc, oparta plecami o szafkę zsunęłam się na podłogę. Dysząc ciężko przeciągnęłam ostrzem po skórze. Piekący ból przeszł mój nadgarstek a krew dużymi kroplami zaczęła spływać na kafelki.

 Zacisnęłam zęby przestając myśleć o świecie który mnie otacza. Teraz liczyła się tylko ulga, jaką przynosiły każde kolejne coraz głębsze nacięcia na bladej skórze.

Gwałtownie otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę z tego co robię. Przerażona spojrzałam najpierw ma zakrwawioną podłogę potem na swoją rękę. Ze wstrętem odrzuciłam od siebie nóż, ciskając nim w przeciwległą ścianę.


Clary...- odezwał znany mi już głos- Wytrzymaj jeszcze trochę... już nie długo.


Tak.

Już niedługo.








A teraz moi drodzy przedstawiam wam dwie próbki (prologi) opowiadań, chciałabym wiedzieć co o nich myślicie.

I
 Każdy mój dzień zaczynał się tak samo. Każdy też tak samo się kończył. Był to rytm wypracowany przez lata, nigdy nie twierdziłam, że jest coś złego w mojej monotonii. Szkoła i treningi wypełniały cały mój czas, nie pozwalając zbyt dużo myśleć i przywoływać niechcianych wspomnień.
 Ze stękiem przewróciłam się na drugi bok, przypadkowo wtaczając się na puchaty ogon Psa. Mruknął niezadowolony i spojrzał na mnie z wyrzutem. Odkąd pamiętam sypiał w moim łóżku, dostałam go od mamy ody miałam 10 lat. Nie był to wymarzony prezent, bo zawsze chciałam mieć wesołego, rozszczekanego czworonoga, a  nie wiecznie niezadowolonego z życia sierściucha, dlatego z częstą u dzieci przekorą nadałam kotu imię Pies. Szybko jednak zadałam sobie sprawę, że jesteśmy wyjątkowo dobraną parą.
 Podrapałam futrzaka przepraszająco za uchem i niechętnie podniosłam się z pościeli. Zegarek wskazywał 5.00. Jak co dzień włożyłam przygotowany wieczorem strój sportowy i cicho, tak aby nie obudzić Sophi wyszłam na klatkę schodową. W moje nozdrza uderzył obrzydliwy zapach pleśni i uryny. Starając się oddychać przez usta zbiegłam po dwa stopnie w dół, a gdy w końcu wypadłam przez obdrapane drzwi na zewnątrz zaczerpnęłam głęboko powietrza.   
Seattle powitało mnie szarym, lepkim od zanieczyszczeń powietrzem. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam chodnikiem, tą samą od lat powtarzaną trasą. Minęłam kilka szarych, tak samo obskurnych jak mój bloków. Zimne powietrze drażniło moje gardło, a kropelki potu powoli zaczęły pokrywać moje czoło.
 Dokładnie w połowie drogi stało się coś, co do tej pory nigdy się nie zdarzyło. Potykając się o rozwiązaną sznurówkę, wpadłam w szerokie ramiona, odnosząc głowę zobaczyłam szafirowe lekko rozbawione oczy i uśmiechniętą twarz okoloną kruczoczarnymi włosami.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten błękitnooki chłopak całkowicie zmieni mój świat.




II
  Szare ściany, które oglądałam już od tak dawna, wciąż napawały mnie przerażeniem, nosiły na sobie znamiona wielu lat i wielu przetrzymywanych tu przede mną. W niektórych miejscach wciąż poplamione krwią.
  Zasłonięte brudnym, lepkim płótnem okna nie wpuszczały nawet jednego promyka słońca. Jedynym źródłem światła była niewielka szpara między podłogą a drzwiami. Smród pleśni i rynsztoku drażnił nozdrza.
  Moje imię zostało zapomniane. Ja sama też go nie pamiętałam.

Usłyszałam krzyk z korytarza. Piskliwy głos ranił moje uszy.

Strzał. Ktoś upadł z łoskotem na ziemię.

 Wcisnęłam się mocniej w kąt, przytulając do siebie szorstki, szary koc. Ktoś przekręcił klucz w drzwiach. Po chwili skrzypnęły zardzewiałe zawiasy. Słyszałam ochrypły śmiech.
 Zasnęłam powieki i zakryłam uszy dłońmi.

Wiedziałam, że to koniec. 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 7: Jesteś moją rodziną, krwią. Jesteśmy tak samo skalani.

Gdyby nie przerwało nam wymowne chrząknięcie, jednego z lokajów, pewnie stalibyśmy w strumieniach deszczu jeszcze długo. Ale niestety...

-Pan Morgenstern prosi, aby pan i panienka wrócili do stołu

 Westchnęłam zawiedziona i spojrzałam na Jace'a, wydawał się być rozbawiony. Czemu?

-Nie martw się- szepnął mi wprost do ucha, pochylając się- Jeszcze nie skończyłem.

Nie muszę chyba mówić, że w moim brzuchu nagle zatrzepotały miliardy skrzydeł, a serce zaczęło walić jak oszalałe. Moja reakcja wzmogła się tym bardziej, gdy wchodząc do holu chwycił mnie za rękę, splatając nasze palce. Musieliśmy zabawnie wyglądać, bo przy moim mikroskopijnym wzroście sięgałam mu ledwie do ramienia.

-Czemu nie ma Twoich rodziców?- zapytałam ni z tego ni z owego

-Przyjdą jutro, na obiad- odparł wzruszając ramionami

Czyli jutro czeka na kolejny rodzinny...

Zaraz!

-Czyli zostajesz do jutra?- w moim głosie brzmiała nadzieja

Zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie. Poczułam jego dłoń błądzącą gdzieś w okolicach mojej talii, drugą zaś zaczął delikatnie kreślić kółka na moim policzku. Znów nachylił się, składając na moim obojczyku lekki pocałunek. Przysunął usta do mojego ucha, tak że czułam na nim jego gorący oddech.

-Nie zamierzam się z Tobą rozstawać, królewno

Królewnokrólewnokrólewno.

O Boże.

Zachichotałam i wtuliłam się w jego pierś. Staliśmy tak przez chwilę, ale znów ktoś nam przerwał. Tym razem była to Elisabeth, która z rękami pod boki niecierpliwie stukała nogą.
Nie dało się nie zauważyć, że pożerała chłopaka wzrokiem, a mnie wręcz sztyletowała.

Aha. Będzie interesująco.

Bez słowa weszliśmy do jadalni. Jace zajął to miejsce co poprzednio, ja postanowiłam usiąść obok niego. Elise usiadła po lewej stronie ojca. Zapanowało całkowite milczenie, przerywane tylko od czasu do czasu nieuważnym stuknięciem sztućca w talerz. Nie byłam zbyt głodna. W moim brzuchu wciąż stado motyli przebierało skrzydłami. Zauważyłam, że blondyn też niewiele je. W końcu odłożył widelec i rozsiadł się wygodnie w krześle, chwytając jednocześnie moją rękę spoczywającą na stole.

-Jace- odezwał się w końcu ojciec-  Czy mógłbyś jutro poprowadzić trening Elisabeth?

-Ja, panie Morgenstern? Sądziłem, że naszym treningiem zajmie się Hodge.

-Hodge musi się zająć Clarissą bo jej umiejętności... są poniżej waszego poziomu-  powiedział patrząc na mnie

Poczułam jak moje ciało obejmuje dygot a w oczach zbierają łzy. Nie. Nie pokazuj słabości.

-Moja córka- kontynuował bezlitośnie- Jest wręcz żałośnie wolna i słaba. Musi trenować więcej niż Ty lub panna Penhallow.

Chłopak delikatnie ścisnął moją dłoń. Spuściłam wzrok usiłując zrobić wszystko, by się nie rozpłakać. Na próżno. Po moich policzkach spłynęły słone łzy. Wstałam z krzesła tak nagle, że przewróciło się z hukiem. Wyrwałam dłoń spod palców Jace'a.

-Takiej córki chcesz?!- wrzasnęłam- Lubisz zadawać mi ból?! Lubisz oglądać mnie w takim stanie?! Skoro tak mnie nienawidzisz to się mnie pozbądź!

-O czym Ty bredzisz?- zapytał podnosząc się z miejsca- Siadaj i nie odstawiaj szopki przy gościach, dobrze?

- Bredzę?! A jak mnie traktujesz?! Jakbym była najgorszym co Ci się przydarzyło!- stopniowo mój głos cichł

Zacisnął dłonie na brzegu blatu.

-Idź do swojego pokoju- powiedział spokojnie- Jutro Hoge zacznie zajęcia o 6.00. Dobranoc.

Nie wiem nawet jakim cudem udało mi się dojść do własnej sypialni. Zdarłam z siebie sukienkę, zamieniając ją na dresowe szorty i bluzę. Wzięłam kilka uspokajających wdechów. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać dygot i uspokoić serce które biło jak oszalałe.

 Zdziwiło mnie, że Jace nie wyszedł za mną, ale być może ojciec mu zabronił. Cholera niedługo kolacja się skończy i pewnie tu przyjdą... oboje.

W pośpiechu sięgnęłam do biurka po kilka ołówków. Przemknęłam korytarzem do mojej sali. Zamknęłam cicho drzwi. Usiadłam na podłodze, opierając plecy o chłodną taflę szkła.
Spojrzałam na zdjęcie wiszące na lustrze naprzeciw mnie. Tęskniłam za mamą, za jej uśmiechem, za tym jak brała moje włosy zaplatała je w rozmaite fryzury. Zawsze była delikatna i subtelna. Kochała mnie, a ojciec kochał ją, więc starał się dobrze wypełniać swoje rodzicielskie obowiązki, żeby ją uszczęśliwić.

Czy kiedykolwiek czuł coś do mnie? Czy mnie kochał? Czasem myślę, że tak, ale w takich momentach jak dziś wątpiłam w to czy on cokolwiek czuje... Przypominałam mu to co stracił bezpowrotnie... Pytanie tylko czemu mnie nie odesłał do jakiegoś Instytutu? Użeramy się tak tu ze sobą.

Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam rysować. Powoli powstawała twarz mamy, jak zawsze uśmiechnięta z odrobiną troski w oczach. Okalały ją bujne loki. Poczułam jak po policzku spływa mi pojedyncza łza, która kapnęła prosto na kartę.

-Dlaczego mnie zostawiłaś?- zapytałam drżącym głosem, patrząc na jej uśmiechniętą twarz- Mamo...

W tym momencie nie wytrzymałam, zaniosłam się głośnym szlochem, chowając twarz w dłoniach. Połykałam słone łzy, starając się opanować płacz.

Nie wiem jakim cudem, pośród płaczu i pociągania nosem, wyłoniłam chichot dochodzący z korytarza.

Najciszej jak umiałam, podniosłam się z podłogi. Delikatnie uchyliłam drzwi. Zobaczyłam Jace'a i Elisabeth. Wisiała na jego ramieniu i śmiała się jak idiotka.

-No więc- zaszczebiotała- Coś jest między Tobą a tym małym rudzielcem?

-Co masz na myśli?- zapytał i zatrzymał się przed drzwiami do pokoju dziewczyny, dziwne, że jeszcze mnie nie zauważyli.

-No wiesz, ta scena w korytarzu wyglądała dość jednoznacznie

-Jesteśmy przyjaciółmi od lat- odparł wzruszając ramionami

Przyjaciółmiprzyjaciółmiprzyjaciółmi

Nie. Błagam nie.

-Aha- pisnęła i jakby nigdy nic rzuciła mu ręce na szyję, składając na jego ustach namiętny pocałunek

Nie odepchną jej...

Nie odepchnął jej...

Szybko zniknęła w swoim pokoju, a on odwrócił się i zobaczył mnie.

-Clary...

Nie zdążył dokończyć bo zatrzasnęłam drzwi, przekręcając klucz. Słyszałam jak wali w nie wołając moje imię ale nie zwracałam na to uwagi. Stanęłam na środku i nie wytrzymałam

-KURWA!- krzyknęłam ile sił w płucach

Clary... Nie denerwuj się. Mówiłem, że tak będzie. On Cię nie kocha. Dla ojca też jestes nikim. Tylko ja Cię rozumiem. 

-Rozumiesz?- powiedziałam na głos- Nic nie rozumiesz... Nie potrzebuje kolejnego widma. Choć raz chcę czegoś prawdziwego!

Zapadła cisza.

I myślałam, że umrę ze strachu, gdy ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Automatycznie odwróciłam się, żeby zobaczyć dobrze zbudowanego, wysokiego blondyna z oczami ciemnymi jak listopadowa noc.

-K-kim jesteś?- wyjąkałam

-Przepraszam, że tak długo nie mogłaś mnie zobaczyć- wyszeptał obejmując mnie i przyciągając do swojej piersi. Kiedy go dotknęłam całe moje ciało przeszedł dreszcz, jego skóra była blada i zimna- Ale teraz mogę Ci wszystko opowiedzieć.

-Kogoś mi przypominasz- wykrztusiłam

Uśmiechnął się, ale nie był to wesoły uśmiech. Było w nim coś mrocznego, przerażającego.

-Ojciec Cię okłamuje, Aniele- powiedział

-KIM JESTEŚ- powtórzyłam pytanie

-Jestem Jonathan Chistopher Morgenstern, syn Jocelyn i Valentina Morgenstern, Twój starszy brat.

Uczucie było takie jakby ktoś mnie spoliczkował. Owszem, może kłamał, ale faktycznie, gdy się zastanowiłam, przypominał ojca, był wręcz identyczny jak on.

-A-ale jak?

-Ojciec od zawsze cierpiał na manię wielkości. Chciał, żeby Krąg rósł w siłę. Dlatego gdy dowiedział się, że matka jest brzemienna, zaczął ją truć krwią demona, pragną aby jego pierwsze dziecko było szybsze, silniejsze niż inni Nephilim. Niestety trochę się przeliczył. Gdy się urodziłem, Twoja matka była w strasznym stanie, a ja miałem małe szanse na przeżycie. Moja dusza została zraniona jeszcze zanim przyszedłem na świat. Demoniczna krew utrzymywała przy życiu to, co ludzkie ale jednocześnie zatruwała całe dobro. Postanowił się mnie pozbyć, porzucił mnie w lesie, mając nadzieję, że umrę. Matce wmówił, że nie przeżyłem. Załamała się. Na szczęście, ktoś mnie znalazł, wychował. To była Lilith- wstrzymałam oddech. Lilith to Wielki Demon, nikt kto ja spotkał nie wyszedł z tego cało- Nie bój się tego. Ona pokazała mi wszystko. Dzięki niej wiem, że niedługo po tym jak Valentine mnie porzucił, matka znów zaszła w ciążę, bała się, że straci też drugie dziecko. Ona była w okropnym stanie fizycznym i psychicznym, a ojciec bał się, że ją straci dlatego zaczął dodawać jej do jedzenia krew anioła. Tak Clary. W Twoich żyłach płynie krew istoty stworzonej z boskiego oddechu. Jesteśmy rodziną. Jesteś moją rodziną, krwią. Jesteśmy tak samo skalani

-Skalani?

-Przeklęci przez ojca, opuszczeni przez matkę. Mamy tylko siebie.

Nie mogłam złapać tchu. Nogi ugięły się pode mną i pewnie runęłabym na ziemie, gdyby nie silne ramiona które mnie podtrzymały.

-Pomyśl o tym Clary- wyszeptał do mojego ucha- Teraz muszę iść, ale wrócę i jeśli będziesz chciała to zabiorę Cię ze sobą.

I zniknął.

Tego wszystkiego było zbyt dużo. Ojciec. Jace. Elise. Jonathan.

Wyszłam z sali z zamiarem rzucenia się na łóżko i pogrążenia we własnym pełnym cieni świecie. Niestety nie przewidziałam, że młody Herondale będzie czekał na korytarzu.

-Clary posłuchaj...

Wyminęłam go ale słyszałam, że idzie za mną. Wiedziałam, że nie zdążę dojść do sypialni, dlatego otwarłam byle jakie drzwi i wskoczyłam do pokoju. Szybko przekręciłam klucz w zamku.

Pomieszczenie było całe puste. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kiedyś była tu pracownia mamy, na ścianach zachowały się plamy po farbach, niektóre nawet zrobione przeze mnie, gdy jeszcze byłam dzieckiem.

Usiadłam naprzeciw wielkiego okna, które nie wiedzieć czemu otwarte było na oścież. Wiatr targał białymi zasłonami. A ja patrzyłam w przestrzeń

Nigdy nie byłam tak samotna i zagubiona.

Nigdy.


poniedziałek, 20 lipca 2015

BLOG

WIEM WIEM OBIECAŁAM ROZDZIAŁ ZA CZTERY DNI A MINĄŁ MIESIĄC, ALE NAPRAWDĘ NIE MAM CZASU. NOWY POST JEST JUŻ W KOŃCOWEJ FAZIE REALIZACJI, WIĘC JUTRO POWINIEN BYĆ, A PUKI CO ŁAPCIE INNEGO BLOGA.

"IN THE LAND OF THE MORNING STAR" JEST MOJE (TESS)

"KSIĘŻYC W MROKU" JEST AUTORSTWA SKALLY

INNY BLOG             INNY BLOG

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 6: Miłość jest udręką, Aniele

  Leżałam w swojej sypialni , wpatrzona w jasny sufit. Nie chciałam myśleć o przyjaciołach, nie chciałam myśleć o Elisabeth ani o ojcu, ale ich twarze same pojawiały mi się przed oczami. nadal nie rozumiałam dlaczego Jace to zrobił- dlaczego mnie pocałował? Jęknęłam cicho podnosząc się do pozycji siedzącej i chowając twarz w dłoniach. Czy to wszystko musi być aż tak trudne.
  Nagle rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi, a po chwili wyłania się zza nich głowa Elise

-Hej- powiedziała cicho- Nie przeszkadzam?

-Nie... Tak... Ugh po prostu wejdź- odparłam znów padając w miękką pościel. Poczułam jak łóżko lekko się ugina, gdy na jego skraju przysiadła dziewczyna. Przez chwilę milczała, wpatrując się tępo w zawieszone nad biurkiem szkice.

-Ładnie rysujesz- bąknęła w końcu- Masz talent

-Dzięki- powiedziałam, zakłopotana jej uwagą.

-Słuchaj... Ja nie wiedziałam, że ojciec nic Ci nie wspomniał o moim przyjeździe. Z resztą sama dowiedziałam się o nim jakieś dwa dni temu. Mam nadzieję, że nie jesteś zła...

-Jestem zła, ale bynajmniej nie na Ciebie- odparłam- Chodzi o sprawy między mną a moim ojcem

-Uwierz mi rozumiem- powiedziała smutno, spuszczając wzrok na dłonie- Moja matka

-Jia?- zapytałam przerywając jej

-Nie, Jia to siostra mojego ojca

-Nie wiedziałam, że ma brata- zdziwiłam się

-Ma... to znaczy miała, ojciec zginał kiedy miałam 2 lata- wyszeptała- W każdym razie, matka stwierdziła, że nie jestem dość dobra, dlatego zapytała Twojego ojca, czy nie wziąłby mnie pod opiekę i zrobił ze mnie "prawdziwej Nephilim". Zgodził się. Dlatego tu jestem.

-Przykro mi- bąknęłam zawstydzona tym jak chłodno ją przywitałam

Niezręczną ciszę jaka zapadła przerwała jedna z pokojówek , która właśnie wsunęła głowę do pokoju

-Panienko Penhallow, właśnie panienki szukałam. Pan Morgenstern prosiła, żeby była panienka przygotowała się do kolacji- powiedziała cicho, po czym zwróciła swoje spojrzenie na mnie- Panienki ojciec kazał...

-Tak wiem, ja również mam iść na tę przeklętą kolację. To wszystko?- przerwałam jej niezbyt grzecznie

-T-tak, przepraszam panienko- szepnęła i czmychnęła na korytarz

-To może ja już pójdę- powiedziała Elise- Nie chcę, żeby Twój ojciec się na mnie gniewał za spóźnienie- kilka sekund później zostałam sama w swojej sypialni,

 Miałam jakieś pół godziny do kolacji. Postanowiłam, że pójdę do salki . Wyjęłam notatnik spod poduszki, chwyciłam w garść kilka ołówków z biurka i ruszyłam ciemnym korytarzem do celu.

 Lubiłam to miejsce, nie tylko za to, że mogłam się tu zaszyć z dala od problemów, ono napawało mnie swego rodzaju spokojem, czułam się tu bezpieczna.

 Stanęłam przed jednym z luster. Dziewczyna, która patrzyła na mnie z drugiej strony miała zapadnięte policzki i dołki pod oczami, włosy w lekkim nieładzie opadały rudymi kaskadami na jej ramiona.

 Wyciągnęłam rękę i przejechałam palcem po gładkim zwierciadle. Moje myśli uciekły daleko, aż do mediolańskiego Instytutu. Ciekawe co robili teraz moi przyjaciele? Czy myśleli o mnie tyle co ja o nich? Może już zapomnieli, że wciąż czekam w Idrisie na jakąkolwiek wiadomość od nich.

Oni już zapomnieli, Clary

Odezwał się głos w mojej głowie, ten sam co poprzednio, natarczywy i zagłuszający wszystkie myśli.

Nie myślą o Tobie. Nowym przyjaciołom nawet nie wspomnieli, że istniejesz. 

Poczułam jak po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Nie chciałam słuchać ale przed oczami stanął mi obraz Isabelle i Aleca, roześmianych, szczęśliwych z dala ode mnie, zaraz potem zobaczyłam Jace'a obejmującego czule prześliczną, filigranową dziewczynę

Kochasz ich, Clary, ale oni zapomnieli, że czekasz na nich i cierpisz. Miłość jest udręką, Aniele

Upadłam na kolana, chowając w dłoniach zapłakaną twarz. Nie mogłam znieść tego głosu. Nade wszystko chciałam, żeby zamilkł, żeby już nic nie mówił

Pamiętaj, że ja zawsze jestem przy Tobie, Clary. Nigdy Cię nie opuszczę...

I zamilkł

Nie mogłam opanować łez, które coraz większymi falami wylewały się z moich oczu. Nie mogłam zapanować dan nierównym, drżącym oddechem. Serce waliło mi jak młotem.

Ogarnij się Clary, ogarnij się. Wstałam z podłogi czując, że nogi zaraz się ugną i padnę prosto na posadzkę.  Z trudem udało mi się doczłapać do sypialni. Ledwo położyłam się na łóżku, gdy drzwi otworzyły się ukazując Elisabeth w czarnej, sięgającej połowy ud sukience.

-Idziesz?- zapytała niepewnie. No tak! Ta pieprzona kolacja!

-Daj mi pięć minut- powiedziałam podchodząc do szafy.

Szybko wciągnęłam na siebie czarną sukienkę i wyszczotkowałam włosy.

-Już- powiedziałam wychodząc na korytarz. Do jadalni szłyśmy w ciszy za co szczerze dziękowałam młodej Penhallow bo w tej akurat chwili nie miałam ochoty na żadne rozmowy. Stukanie obcasów odbijało się echem od ścian tego ponurego domu. Kiedy jeszcze mama żyła, dbała by było tu jasno, zawsze powtarzała, że nie powinna wychować się w jakieś norze tylko w pełnym światła domu. Na wspomnienie do
mu za jej życia, to co mnie teraz otaczał wydało się być jeszcze bardziej smętne, jeszcze bardziej martwe.

W końcu dotarłyśmy do celu, z podniesioną brodą wkroczyłam do środka, ale gdy tylko mój wzrok padł na stół zatrzymałam się. U szczytu stołu siedział ojciec, a po jego prawej stronie...

Nie to nie możliwe...

-Jace.


Poczułam jak moje serce przyśpiesza, a oddech staje się nierówny. odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z pomieszczenia najszybciej jak to tylko było możliwe kierując się od razu na zewnątrz. Zimno przeszyło moje ciało, gdy poczułam na skórze krople deszczu.

Stałam tak na środku podwórza dysząc ciężko. Prędzej wyczułam niż zobaczyłam, że Jace stoi zaraz za mną. Jego silne ramiona odwróciły mnie w swoim kierunku

-Co się stało? Dlaczego uciekłaś?- zapytał patrząc mi w oczy i ujmując delikatnie moją twarz

-Po jaką cholerę wracałeś?!-wydarłam się- Żebym znów musiała się żegnać?! I weź te ręce z mojej twarzy!

-Hej, Morgenstern, co Cię ugryzło?!- zapytał podniesionym głosem

-Co tu robisz do kurwy nędzy?!- zaczęłam wrzeszczeć, bijąc rękami po jego torsie

-Uspokój się- mruknął łapiąc moje ręce. Unieruchomił mnie ale nie na długo, bo zaraz udało mi się wyrwać rękę i ponownie zacząć go bić- Uspokój się!- wrzasnął

-Nie będę spokojna! Najpierw sobie wyjeżdżasz, ot tak! A teraz wracasz nie wiadomo po jaką cholerę! Po co za mną lazłeś?! Czego Ty ode mnie chcesz?!- wyrzucałam z siebie słowa- No co, już Ci się znudziło?! A może nie było tak żadnych ładnych panienek?! Jesteś tak cholernie...

Nie zdążyłam dokończyć, bo uciszył mnie pocałunkiem. Poczułam jak kładzie jedną rękę na mojej talii, drugą zaś wplątuje we włosy. Pocałunek stał się łapczywy, gorący, niemal bolesny, pełen tęsknoty i głęboko skrywanych uczuć.

-Miałem swoje powody żeby wrócić- wyszeptał i ponownie przycisną swoje usta do moich





Werbelek poproszę xD
Oto jest rozdział 6, wiem że nie powala ale muszę wpaść w rytm po tak długiej przerwie. 
Teraz już wracam do systematycznego dodawania postów więc myślę, że za max 4 dni będzie kolejny

Czekam na wasze opinie

P.S. Sorry za błędy...