środa, 8 maja 2019

Rozdział 11: Jak mogłeś jej nie powiedzieć

- Przysięgnij, że to koniec- powiedziałam odrywając się od jego ust- Koniec tego przeciągania liny. Przysięgnij, że już nie odejdziesz- zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam głęboko w jego cudownie złote oczy- Albo odejdź teraz i nie wracaj

   Poczułam jak jego ręce mocno owijają się wokół mojej talii. Powoli, bardzo powoli pochylił się nade mną całując po kolei: czubek głowy, czoło, nos i oba policzki. Po moim ciele rozeszło się przyjemne ciepło. Nie było to seksualne podniecenie, raczej poczucie bezpieczeństwa, które nigdy nie było tak realne jak w tej chwili.

- Przysięgam.

***
  Moja sala lustrzana była cała złota od światła słonecznego. 
  Zazwyczaj przychodziłam tu by odreagować smutek albo złość lub żeby odizolować się od ojca i służby. Dziś po raz pierwszy weszłam tu by móc patrzeć na swoją szczęśliwą twarz odbijającą w ogromnych zwierciadłach. Moje serce waliło cały czas jak oszalałe, że aż momentami wspierało mi powietrze z płuc. 
   Włączyłam muzykę i zaczęłam tańczyć, nie miałam żadnych konkretnych kroków, pozwoliłam emocjom prowadzić mnie po sali, a na mojej twarzy, jak nigdy, gościł wielki uśmiech. 
  Czując że melodia dobiega końca zatrzymałam się, spojrzałam w lustro i aż krzyknęłam widząc stojącego za mną Sebastiana.
 Usta miał wykrzywione w grymasie zbyt ostrym by można go było uznać za uśmiech, w jego oczach nie było chłodu ale raczej płonąca złość. 
- Miło tak pobawić się w kopciuszka?- warknął podchodząc bliżej, aż stanął dokładnie za mną, przyciskając mnie do swojej klatki piersiowej.
   Nachylił się i zaczął szeptać prosto do mojego ucha- Tak łatwo zapominasz kto był tu z Tobą gdy Twój złoty chłopiec pieprzył inną zaledwie kilka pokoi dalej. A Ty Clary? Już rozłożyłaś przed nim nogi? Nie chcesz po dobroci więc pójdziesz ze mną siłą. Czekaj na mnie siostro. Już niedługo. 

  I zniknął.

A ja upadłam na podłogę przerażona, rozpaczając nad szczęściem, które jest jak widać zbyt ulotne by móc cieszyć się nim choć przez chwilę.


***
Szłam korytarzem do swojej sypialni gdy czyjeś ramiona otoczyły mnie w pasie. Poczułam znajomy zapach, który zawsze mnie uspakajał

- Hej, maleńka- powiedział odwracając mnie w swoją stronę- Mamy jeszcze dwie godziny do kolacji. Masz jakieś propozycje? 

-Ja... chodźmy na spacer- wypaliłam wiedząc doskonale, że jego sugestia dotyczyła czegoś zupełnie innego. W jego przez chwilę widać było rozczarowanie, które zaraz ustąpiło miejsca zrozumieniu.

- Ubierz się- powiedział zakładając luźny kosmyk moich włosów za ucho-Jeszcze nie do końca doszłaś do siebie po swojej ostatniej pól nagiej wycieczce do lasu.


 Na zewnątrz było już zupełnie ciemno, jedynym zródłem światła był sączący się z okien domów blask i gwiazdy, widoczne idealnie na ciemnogranatowym niebie. Śnieg zalegał grubymi zaspami dookoła nas, gdy przechadzaliśmy się w przyjemnej ciszy po odśnieżonych chodnikach.
 Szukałam w głowie odpowiednich słów by opowiedzieć Jace'owi wszystko co stało się pod jego nie obecność w Idrysie. Bałam się, że mi nie uwierzy. Bałam się, że uzna, że oszalałam.
 A może faktycznie straciłam rozum.

Śnieg skrzypiał pod naszymi stopami. Wydawało się, że nic nie może przerwać piękna tej nocy. Maiłam wrażenie, że już nie jesteśmy w Idrysie, otoczeni zewsząd problemami, tylko znajdujemy na naszej własnej planecie, gdzie nie ma ani Valentina ani żadnego widmowego brata, na planecie, gdzie nasi przyjaciele są razem z nami a nie w odległym Instytucie.
 I bóg mi światkiem, niczego innego w tamtej chwili nie pragnęłam.

Niestety nie można żyć w świecie złudzeń. Żeby choć zbliżyć się do spełnienia swoich parzeń musiałam najpierw pozbyć się wszystkich kłamstw i niewypowiedzianych słów.

-Jace- zaczęłam cicho, mocniej wtulając się w jego bok- Jest coś o czym chciałabym Ci powiedzieć. Ja... Wtedy kiedy wyjechaliście... Zaczęły się dziać dziwne rzeczy.

-Nie rozumiem- powiedział patrząc na mnie uważnie- Clary...

-Zaczęłam widzieć... kogoś. Kogoś kto twierdzi, że jest moim bratem. Ale to przecież nie możliwe. Do tego chce, żebym z nim odeszła... - wyrzuciłam z siebie, czekając na jego reakcję. Chłopak zapatrzył się w mrok przed sobą. Minęła minuta, potem następna a ja ciągle niepewna czekałam na to co powie- Ja wiem, że brzmię jak wariatka...

-Nie brzmisz jak wariatka- przerwał mi nagle- Ale myślę, że nie powinnaś się tym teraz przejmować. Wracajmy lepiej do domu- dorzucił oschle.

 Resztę drogi do posiadłości pokonaliśmy w dziwnym, nieprzyjemnym milczeniu. Szliśmy obok siebie ale tak aby nasze ciała nie stykały się w żadnym miejscu. Jace nagle stał się tak odległy jakby dzieliła nas przepaść.
Czy on naprawdę tak zwyczajnie olał to co mu powiedziałam? Czy być może pomimo tego co powiedział jednak uważa, że straciłam rozum? Spojrzałam na niego. Szedł wyprostowany wpatrzony w przestrzeń przed sobą.

Być może przeliczyłam się z tym ile dla niego znaczę.

Nawet gdy weszliśmy do domu żadne z nas nie odezwało się ani słowem. Jace zdjąwszy z siebie kurtkę i buty czmychną w stronę sali treningowej, a ja niewiedząc co zrobić z zaplątanymi myślami powlokłam się do własnej sypialni.

 Mogłam się zamknąć, mogłam cieszyć się towarzystwem Jace'a, mogłam próbować zapomnieć o Sebastianie albo powiedzieć o nim Hodge'owi, który być może też nie wziąłby mnie na poważnie ale na relacji z nim nie zależało mi aż tak bardzo.

***

Minęło kilka godzin odkąd wróciliśmy ze spaceru, kiedy poczułam głód. Była już późna noc, dlatego nie obawiałam się, że mogę spotkać kogoś w kuchni. Dookoła mnie panowała ciemność kiedy cicho schodziłam w dół, jednak w pewnym momencie usłyszałam przyciszone acz zdenerwowane głosy.
Nadstawiłam uszu próbując domyślić się kto prowadzi konwersacje.

Hmm... jeden głos zdecydowanie należał do ojca, drugi natomiast był cichszy co utrudniało mi zrozumienie poszczególnych słów.
Krok po kroku, najciszej jak umiałam skradałam się w kierunku rozmówców.

-Skąd to wiesz?- dało się zrozumieć zaniepokojony głos Valentine'a- Widziałeś go?

-Nie ja... ona go widziała. Rozmawiała z nim. Valentine jak mogłeś jej nie powiedzieć, że on żyje?! Kiedy w ogóle dowiedziałeś się, że pieprzony Sebastian nie umarł?!

Nie mogłam słuchać już więcej. Desperacko próbowałam wrócić do swojego pokoju a gdy jakimś cudem tam się znalałam, oprałam plecy o drzwi i powoli usiadłam na podłodze.

Więc Sebastian mówił prawdę. Valentine kłamał przez cały czas. Wiedział, że ma syna. a rozmowa której byłaś świadkiem nie sugerowała wcale, że cieszy się z tego Sebastian żyje. Wręcz przeciwnie.
Ale nie to martwiło mnie najbardziej.

Drugi głos. Druga osoba która wiedziała. Druga, która mnie okłamywała.

Jace, pieprzony Herondale, cholera jasna.








Hmm post miał być w ciągu tygodnia a pojawił się dwa lata później. Życie jest pełne niespodzianek. Jeśli jest tam ktoś jeszcze to dajcie znać. 
Całuski :***