piątek, 3 lutego 2017

Rozdział 10: Nie błagaj o to, co należy do Ciebie


Słowa jace'a przedzierały się do mnie jakby przez gęstniejąca mgłę. Chciałam mu opowiedzieć, ale dziwne znużenie wzięło nade mną górę i opadłam w ramiona Morfeusza.

- Clarisso- echem rozbrzmiewał głos w mojej głowie, był nieprzyjemny jak odgłos drapania gwoździem po szybie- Clarisso,czekam na Ciebie. 

-Kim jesteś?- z mojego gardło wydobył się słaby, zachrypnięty głos

- Nie pytaj kim jestem. Ważne kim Ty jesteś, kim możesz się stać...

Otaczała mnie czerń a głos dochodził ze wszystkich stron. Byłam sama w ciemności bo mimo, że ktoś do mnie mówił, nie czułam jego obecności. 
Nagle pośród mroku pojawiło się mały błysk światła. Chciałam pójść w jego stronę ale moje nogi były jakby sparaliżowane

- Obudź się...- mówił o mnie dobrze znany mi głos- Obudź się, Clary

Usiadłam na łóżku po nagłym przebudzeniu. Rozejrzałam się dziko po pokoju. Byłam w swojej sypialni, zamrugałam kilkukrotnie starając się zapamiętać głos postaci ze snu. Już dawno nauczyłam się, że moje sny nie są zwyczajnie snami. Zawsze coś znaczyły. A ten nie zapowiadał niczego dobrego.
 Dopiero po kilkunastu sekundach uświadomiłam sobie, że wpatruje się we mnie para złotych oczu

-Co Ci się śniło?- zapytał Jace zgarniając kosmyki moich włosów za uszy- Mamrotałaś coś.

-Ja... Ja nie pamiętam- skłamałam- Która godzina?

-Już prawie dwudziesta druga- opowiedział wciąż uważnie mi się przyglądając- Jak się czujesz? Bo gdy Cię rano znaleźliśmy było z Tobą marnie- powiedział i sięgną na szafkę nocną po coś co okazało się być termometrem- Masz, sprawdź czy gorączka spadła chociaż trochę.

Posłusznie wzięłam termometr i włożyłam do pod pachę. Metalowa końcówka nieprzyjemnie drażniła ,mnie swoim zimnem. Miałam ochotę kazać Jace'owi wyjść ale coś mnie przed tym powstrzymywało. W mojej głowie majaczyło niewyraźne wspomnienie jego słów. Chciałam go o to zapytać ale bałam się, że był to jedynie wytwór mojej wyobraźni.

-Co tu robisz?- zapytałam, mój głos zabrzmiał żałośnie- To znaczy dlaczego nie jesteś u siebie?

-Wolałem zastać i sprawdzać jak się czujesz, Twój ojciec nie był zachwycony tym, że nie zszedłem na obiad ani na kolację ale chyba Hodge go przekonał, że lepiej będzie jeśli zostanę z Tobą- zaśmiał się krótko- Niech Anieli błogosławią Hodge'a i jego dar uspokajania Valentine'a.

Wpatrywałam się w niego nie bardzo rozumiejąc czy chcę mu coś powiedzieć czy wolę milczeć. Miałam ochotę wyciągnąć rękę i obrysować palcami kontur jego pełnych ust. Tych samych, które całkiem niedawno z zapałem całowały moje. Przyłapałam się na tym, że czuję mrowienie warg i lekki skurcz mięśni w dole brzucha.

Cholera, Ogarnij się.

-Daj- powiedział Jace, wyciągając przed siebie dłoń. Spojrzałam na niego nierozumiejącym wzrokiem- Termometr- wyjaśnił. Spełniłam Jego polecenie- Nie jest źle. Nadal masz podwyższoną temperaturę ale nie jest już tak wysoka jak rano. Musisz jeszcze odpocząć ale myślę, że za parę dni dojdziesz do siebie- zawahał się przez chwilę- Dobrze, może faktycznie powinienem już iść...

-Nie idź- słowa wyrwał się z moich ust zanim zdążyłam je zdusić. Spojrzał na mnie zaskoczony, ale jego wzrok zaraz złagodniał- Jace...- zaczęłam niepewnie- Ja... To znaczy... Chciałam zapytać...- jąkałam się- Powiedziałeś, że mnie kochasz

-To pytanie, czy stwierdzenie?- zapytał przekręcając głowę w bok- Zresztą nieważne. Tak powiedziałem to. Przepraszam. Nie wiem co mnie napadło.

Co mnie napadło...
Nie mówił szczerze...
Kurwa.

-W porządku- wydusiłam z siebie usiłując ze wszystkich sił powstrzymać cisnące się o moich oczy łzy- Ale chyba faktycznie powinieneś iść... Chcę się przespać.

-Ja... Oczywiście

Po chwili drzwi zamknęły się za nim z cichym trzaskiem a ja pozwoliłam sobie na płacz. Zanosiła  się od szlochu. Zabolało mnie to bardziej niż jakakolwiek okrutna uwaga ojca, bardziej niż jakiekolwiek uderzenie miecza.
To zwyczajnie rozrywało mnie od środka. Chciałam krzyczeć, ale z mojego gardła wydobyły się się tylko dziwne piski. Uczucie pustki było wręcz nie do zniesienia. Ból był tak mocny, że czułam go niemal fizycznie, jakby ktoś raz za razem chłostał mnie batem.

Isabelle miała racje gdy kilka lat temu ostrzegała przed Jace'em naszą dawną przyjaciółkę Emmę.
"Jace wydaje się być złotym chłopcem- powiedziała wtedy- Przyjdzie i zaoferuje ci bardzo wiele, ale gdy odejdzie zabierze ze ze sobą wszystko, zostawi Cię pustą. A odejdzie na pewno"

Obie go kochałyśmy. Wszyscy go kochaliśmy, a on kochał nas. Ale teraz uświadomiłam sobie, że ta miłość istniała tylko dlatego, że nie wykraczała poza granice braterstwa. Każda próba wykroczenia poza tą linie kończyła się tak jak teraz. Płaczem i zdewastowanym sercem.

Weź się w garść, Clary- nakazałam sobie w głowie. Przez tyle lat był moim przyjacielem... oby dało się naprawić naszą relację i sprawić, żeby było jak dawniej.

Zwlokłam się z łóżka i poczłapałam pod prysznic. Czułam się kompletnie wyzuta z sił. Prawie nie czułam gorących kropli wody na swoim ciele, byłam zbyt pochłonięta myślami o tym jak w kilka tygodni zjebał się całe moje życie. Wszystko co miałam zniknęło. Tęskniłam za Isabelle i za Aleciem. Za Jacem też, bo choć był zaraz obok to czułam, że tkwimy całe lata świetlne o siebie.

Szybko ubrałam się w świeża piżamę.i wyszłam z pokoju kierując się do mojej sali lustrzanej, pragnąc zaznać choć trochę ukojenia.  Szłam korytarzem, beznamiętnie przyglądając się obrazom. gdy drzwi do jednego z pokoi otworzyły się

-Co tu robisz Clary?- Zapytał zaskoczony Jace- Jest już późno.

-Więc czemu Ty nie śpisz?- zapytałam napastliwie- To mój dom, będę robić co mi się podoba.

-Dorośle- stwierdził kwaśno-  Bardzo dorośle. Jeśli chcesz wiedzieć szedłem do Elise

Poczułam jak ziemia usuwa mi się spod nóg.
Jak on mógł...
Nie, opanuj się...

Nie, kurwa, nie. Nie będę spokojna.

-Ty dupku- wrzasnęłam nie zważając na to czy ktoś nas usłyszy- Ty pieprzony dupku. Skąd w ogóle  biorą się takie wynaturzone kreatury jak Ty?

Przez jego twarz przemknęło zaskoczenie wymieszane z urazą. Mierzyliśmy się wściekłymi spojrzeniami, i o mój Boże, gdyby wzrok mógł zabijać oboje bylibyśmy już martwi.

- A co innego mam robić?- wypalił w końcu- Mam Cię błagać? Powiedz, że tego właśnie chcesz. Zrobię to, rozumiesz. Jeśli będę musiał błagać o Twoją miłość to to właśnie zrobię. Tylko to i tak nie ma żadnego sensu. Nikogo nie można zmusić do kochania.

-Nie błagaj...- powiedziałam pewnym głosem. Na jego twarz zaczął wpełzać smutek- Nie błagaj o to, co należy do Ciebie- dokończyłam- Zawsze należało tylko do Ciebie.

-Ty... Czy Ty właśnie...- mówił niepewnie a jego oddech był płytki i urwany, podobnie jak mój

-Kocham Cię- powiedziałam, podchodząc o niego i ujmując jego anielską twarz w dłonie- Kocham Cię. Kocham Cię, Kocham Cię. Kocham Cię- powtarzałam raz za razem. Chciałam żeby dotarły do niego moje słowa- Kocham Cię.

-Aniele...- zaczął ale nie pozwoliłam mu dokończyć złączając ze sobą nasze usta.

I mogę przysiąc na Anioła, już nigdy nie chciałam się od nich odrywać.




Nie było mnie ponad rok... Co lepsze, o ponad roku niczego nie napisałam. Wyszłam z wprawy dlatego rozdział jest krótki i kiepskiej jakości. 

Nie wiem za ile pojawi się coś znów. Wszystko zależy od mojego wolnego czasu którego nie mam zbyt wiele ze względu na maturę, która już za 3 miesiące. Ale na pewno chce pisać. Ciężko mi było bez tego. 

ZOSTAWCIE ŚLAD. CHCĘ WIEDZIEĆ CZY PO TAKIM CZASIE MAM JESZCE DO KOGO WRACAĆ