poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 8: Nie płacz, Aniele

Sen nie przyniósł ukojenia. Przeciwnie, obdarował mnie koszmarami o demonach i porzuconym przez rodzinę blond chłopczyku.
 Tym trudniejszy okazał się poranek i świadomość z czym przyjdzie mi się dziś zmierzyć. Leniwie podniosłam się z łóżka, zerkając na zegarek. Do treningu miałam zaledwie 15 minut. Nie chcąc kolejnych przytyków ze strony ojca, najszybciej jak umiałam przebrałam się w ćwiczebny stój i zbiegłam na dol. Tak jak się spodziewałam przed drzwiami stal Hodge i ojciec, mierząc mnie krytycznym spojrzeniem.

-Postaraj się- warknął- Bo kolejnej szansy nie będzie

Chciałam zapytać go, co zrobi jeśli jednak nie wykorzystam tej "cennej laski" jaka mi ofiarował, ale zabrakło mi odwagi. Jego mina i spojrzenie nieznoszące sprzeciwu, wysysały ze mnie wszystkie pokłady odwagi i pewności siebie której i tak nie miałam zbyt dużo.

Pokornie podążyłam za Hodge'm. Starym zwyczajem zaczęłam od rozgrzewki, kilka kółek po sali i nieco ćwiczeń rozciągających. Moja specjalna edukacja nie wniosła żadnego nowego stylu uczenia ani innych ćwiczeń, po prostu wszystkiego było więcej. Nie znosiłam trenować sama, kiedy uwaga trenera skupiała się na każdym moim ruchu, każdym niepewnym  drgnięciu.

Hodge przypatrywał mi się ze smutkiem w oczach, a jego uwagi ograniczały się do małych poprawek i krótkich komend. Czas płynął szybko, a moje ciało powoli odmawiało mi posłuszeństwa, w końcu zmęczona przysiadłam na ławce dysząc głośno.

-Powiedz, czy na prawdę jest aż tak źle?- zapytałam cicho

-Nie Clary, jest bardzo dobrze- powiedział i poklepał mnie delikatnie po plecach- Nie przejmuj się ojcem, on chce dla Ciebie jak najlepiej, jesteś jego dumą, dlatego tyle wymaga.

Szczerze? Nie pocieszyły mnie te słowa.

Zagryzłam mocno wargi aby się nie rozpłakać. Nie tu. Nie kiedy ktoś zobaczy moją słabość. Potarłam twarz dłońmi i wstałam z miejsca.

-Idę do siebie- powiedziałam cicho, łamiącym się głosem.

Drogę do sypialni pokonałam niemal w biegu, a gdy tam dotarłam, zaryłam nosem w poduszki zanosząc się szlochem. Ze wszystkich sił starałam się powstrzymać łzy ale ona uparcie spływały, mocząc pościel.

Dlaczego ja nie mogę mieć normalnego życia? Czemu mój ojciec mnie nienawidzi? I co mnie kurwa podkusiło, żeby dostrzec w Jasie kogoś więcej niż przyjaciela?

Całe moje ciało opanował nieznośny dygot a płacz przetaczał się echem po pokoju. Nie miałam sił podnieść się i spróbować jakoś ogarnąć.


Mam dość


***


Nie wiem nawet kiedy usnęłam. Gdy podniosłam powieki słońce było wysoko na niebie. Spojrzałam szybko na zegarek, Jace i Elise powinni już dawno wrócić. Wypuściłam z płuc drżący oddech, czując rozchodzące się po całym ciele zimno.

Ktoś cicho zapukał do drzwi.

Podniosłam głowę, by zobaczyć blondyna wślizgującego się do pokoju. Nie zareagowałam na jego obecność. Nie miałam sił.
 Poczułam jak materac ugina się, a mnie otaczają ciepłe, umięśnione ręce. Moje serce zabiło szybciej, czując jak ciepło dociera do każdej kończyny.

-Czego chcesz?- zapytałam szeptem

Nie odpowiedział, tylko mocniej mnie do siebie przyciągną. Jego kojący oddech delikatnie muskał moje ucho, a serce wybijało mocny uspokajający rytm. Przestałam rozumieć samą siebie, gdy niemal mimowolnie przylgnęłam do niego, tak aby żadna część mojego ciała nie była choćby o milimetr oddalona od jego gorącej skóry.

-Czego chcesz? - powtórzyłam.

Znów cisza. Zamiast odpowiadać, przytknął swoje czoło do mnie i pocałował. Ale był to pocałunek tak lekki jak muśnięcie piórka. Nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez, pozwoliłam im wypłynąć. Poczułam słony smak na ustach. Jace spojrzał prosto w moje oczy i delikatnie zaczął scałowywać łzy, które wciąż nieprzerwanie spływały po policzkach.

-Nie płacz, Aniele- wyszeptał- Przepraszam

- Czego chcesz?- powtórzyłam po raz kolejny. Zacisnęłam mocno powieki ze wszystkich sił starając się powstrzymać ciągle napływające łzy. Blondyn gładził moją dłoń, naznaczając na niej maleńkie kółeczka.

-Chcę Ci powiedzieć... Nawet nie wiesz jakie to trudne...- wyszeptał

- Co jest takie trudne?

- Nie umiem... Clary my jesteśmy tak cholernie niedopasowani...

Poczułam się jakby ktoś mnie uderzył. Nie mogłam złapać tchu, jakby niewidzialna ręka zacisnęła się na moim gardle.

-Idź stąd- wyszeptałam drżącym od emocji głosem- Przestań mieszać mi w głowie, Jace. Moje życie jest wystarczająco popieprzone.

-Nidy nie chciałem, żebyś cierpiała przeze mnie. Przyjaźnimy się odkąd pamiętam, zawsze byłaś dla mnie ważna... najważniejsza. Tylko... Tylko ja czuję że...

-Jesteś moim bratem. Zawsze byłeś tylko moim bratem- przerwałam mu, odrywając się od niego- Nie chcę żeby cokolwiek się zmieniło

Słowa dosłownie mnie paliły. Serce przestało bić i zapadło się w sobie. To było tak jakbym sama sobie wbiła nóż, jakbym sama siebie zabijała.
 Słyszałam jak blondyn głośno wciąga powietrze i podnosi się z łóżka.
 Skuliłam się, usiłując zachować resztki ciepła, które i tak opuszczało moje ciało. Owładną mną dygot i szloch, który zamienił się niemal w historyczny krzyk, gdy usłyszałam jak chłopak wychodzi z mojej sypialni trzaskając drzwiami.

Wstałam i powolnym krokiem podeszłam do drzwi prowadzących do łazienki. Drżącymi rękoma przeszukałam mały wiklinowy koszyczek znajdując na jego dnie zwykły mały nożyk.
Dławiąc się i krztusząc, oparta plecami o szafkę zsunęłam się na podłogę. Dysząc ciężko przeciągnęłam ostrzem po skórze. Piekący ból przeszł mój nadgarstek a krew dużymi kroplami zaczęła spływać na kafelki.

 Zacisnęłam zęby przestając myśleć o świecie który mnie otacza. Teraz liczyła się tylko ulga, jaką przynosiły każde kolejne coraz głębsze nacięcia na bladej skórze.

Gwałtownie otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę z tego co robię. Przerażona spojrzałam najpierw ma zakrwawioną podłogę potem na swoją rękę. Ze wstrętem odrzuciłam od siebie nóż, ciskając nim w przeciwległą ścianę.


Clary...- odezwał znany mi już głos- Wytrzymaj jeszcze trochę... już nie długo.


Tak.

Już niedługo.








A teraz moi drodzy przedstawiam wam dwie próbki (prologi) opowiadań, chciałabym wiedzieć co o nich myślicie.

I
 Każdy mój dzień zaczynał się tak samo. Każdy też tak samo się kończył. Był to rytm wypracowany przez lata, nigdy nie twierdziłam, że jest coś złego w mojej monotonii. Szkoła i treningi wypełniały cały mój czas, nie pozwalając zbyt dużo myśleć i przywoływać niechcianych wspomnień.
 Ze stękiem przewróciłam się na drugi bok, przypadkowo wtaczając się na puchaty ogon Psa. Mruknął niezadowolony i spojrzał na mnie z wyrzutem. Odkąd pamiętam sypiał w moim łóżku, dostałam go od mamy ody miałam 10 lat. Nie był to wymarzony prezent, bo zawsze chciałam mieć wesołego, rozszczekanego czworonoga, a  nie wiecznie niezadowolonego z życia sierściucha, dlatego z częstą u dzieci przekorą nadałam kotu imię Pies. Szybko jednak zadałam sobie sprawę, że jesteśmy wyjątkowo dobraną parą.
 Podrapałam futrzaka przepraszająco za uchem i niechętnie podniosłam się z pościeli. Zegarek wskazywał 5.00. Jak co dzień włożyłam przygotowany wieczorem strój sportowy i cicho, tak aby nie obudzić Sophi wyszłam na klatkę schodową. W moje nozdrza uderzył obrzydliwy zapach pleśni i uryny. Starając się oddychać przez usta zbiegłam po dwa stopnie w dół, a gdy w końcu wypadłam przez obdrapane drzwi na zewnątrz zaczerpnęłam głęboko powietrza.   
Seattle powitało mnie szarym, lepkim od zanieczyszczeń powietrzem. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam chodnikiem, tą samą od lat powtarzaną trasą. Minęłam kilka szarych, tak samo obskurnych jak mój bloków. Zimne powietrze drażniło moje gardło, a kropelki potu powoli zaczęły pokrywać moje czoło.
 Dokładnie w połowie drogi stało się coś, co do tej pory nigdy się nie zdarzyło. Potykając się o rozwiązaną sznurówkę, wpadłam w szerokie ramiona, odnosząc głowę zobaczyłam szafirowe lekko rozbawione oczy i uśmiechniętą twarz okoloną kruczoczarnymi włosami.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten błękitnooki chłopak całkowicie zmieni mój świat.




II
  Szare ściany, które oglądałam już od tak dawna, wciąż napawały mnie przerażeniem, nosiły na sobie znamiona wielu lat i wielu przetrzymywanych tu przede mną. W niektórych miejscach wciąż poplamione krwią.
  Zasłonięte brudnym, lepkim płótnem okna nie wpuszczały nawet jednego promyka słońca. Jedynym źródłem światła była niewielka szpara między podłogą a drzwiami. Smród pleśni i rynsztoku drażnił nozdrza.
  Moje imię zostało zapomniane. Ja sama też go nie pamiętałam.

Usłyszałam krzyk z korytarza. Piskliwy głos ranił moje uszy.

Strzał. Ktoś upadł z łoskotem na ziemię.

 Wcisnęłam się mocniej w kąt, przytulając do siebie szorstki, szary koc. Ktoś przekręcił klucz w drzwiach. Po chwili skrzypnęły zardzewiałe zawiasy. Słyszałam ochrypły śmiech.
 Zasnęłam powieki i zakryłam uszy dłońmi.

Wiedziałam, że to koniec.