poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 7: Jesteś moją rodziną, krwią. Jesteśmy tak samo skalani.

Gdyby nie przerwało nam wymowne chrząknięcie, jednego z lokajów, pewnie stalibyśmy w strumieniach deszczu jeszcze długo. Ale niestety...

-Pan Morgenstern prosi, aby pan i panienka wrócili do stołu

 Westchnęłam zawiedziona i spojrzałam na Jace'a, wydawał się być rozbawiony. Czemu?

-Nie martw się- szepnął mi wprost do ucha, pochylając się- Jeszcze nie skończyłem.

Nie muszę chyba mówić, że w moim brzuchu nagle zatrzepotały miliardy skrzydeł, a serce zaczęło walić jak oszalałe. Moja reakcja wzmogła się tym bardziej, gdy wchodząc do holu chwycił mnie za rękę, splatając nasze palce. Musieliśmy zabawnie wyglądać, bo przy moim mikroskopijnym wzroście sięgałam mu ledwie do ramienia.

-Czemu nie ma Twoich rodziców?- zapytałam ni z tego ni z owego

-Przyjdą jutro, na obiad- odparł wzruszając ramionami

Czyli jutro czeka na kolejny rodzinny...

Zaraz!

-Czyli zostajesz do jutra?- w moim głosie brzmiała nadzieja

Zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie. Poczułam jego dłoń błądzącą gdzieś w okolicach mojej talii, drugą zaś zaczął delikatnie kreślić kółka na moim policzku. Znów nachylił się, składając na moim obojczyku lekki pocałunek. Przysunął usta do mojego ucha, tak że czułam na nim jego gorący oddech.

-Nie zamierzam się z Tobą rozstawać, królewno

Królewnokrólewnokrólewno.

O Boże.

Zachichotałam i wtuliłam się w jego pierś. Staliśmy tak przez chwilę, ale znów ktoś nam przerwał. Tym razem była to Elisabeth, która z rękami pod boki niecierpliwie stukała nogą.
Nie dało się nie zauważyć, że pożerała chłopaka wzrokiem, a mnie wręcz sztyletowała.

Aha. Będzie interesująco.

Bez słowa weszliśmy do jadalni. Jace zajął to miejsce co poprzednio, ja postanowiłam usiąść obok niego. Elise usiadła po lewej stronie ojca. Zapanowało całkowite milczenie, przerywane tylko od czasu do czasu nieuważnym stuknięciem sztućca w talerz. Nie byłam zbyt głodna. W moim brzuchu wciąż stado motyli przebierało skrzydłami. Zauważyłam, że blondyn też niewiele je. W końcu odłożył widelec i rozsiadł się wygodnie w krześle, chwytając jednocześnie moją rękę spoczywającą na stole.

-Jace- odezwał się w końcu ojciec-  Czy mógłbyś jutro poprowadzić trening Elisabeth?

-Ja, panie Morgenstern? Sądziłem, że naszym treningiem zajmie się Hodge.

-Hodge musi się zająć Clarissą bo jej umiejętności... są poniżej waszego poziomu-  powiedział patrząc na mnie

Poczułam jak moje ciało obejmuje dygot a w oczach zbierają łzy. Nie. Nie pokazuj słabości.

-Moja córka- kontynuował bezlitośnie- Jest wręcz żałośnie wolna i słaba. Musi trenować więcej niż Ty lub panna Penhallow.

Chłopak delikatnie ścisnął moją dłoń. Spuściłam wzrok usiłując zrobić wszystko, by się nie rozpłakać. Na próżno. Po moich policzkach spłynęły słone łzy. Wstałam z krzesła tak nagle, że przewróciło się z hukiem. Wyrwałam dłoń spod palców Jace'a.

-Takiej córki chcesz?!- wrzasnęłam- Lubisz zadawać mi ból?! Lubisz oglądać mnie w takim stanie?! Skoro tak mnie nienawidzisz to się mnie pozbądź!

-O czym Ty bredzisz?- zapytał podnosząc się z miejsca- Siadaj i nie odstawiaj szopki przy gościach, dobrze?

- Bredzę?! A jak mnie traktujesz?! Jakbym była najgorszym co Ci się przydarzyło!- stopniowo mój głos cichł

Zacisnął dłonie na brzegu blatu.

-Idź do swojego pokoju- powiedział spokojnie- Jutro Hoge zacznie zajęcia o 6.00. Dobranoc.

Nie wiem nawet jakim cudem udało mi się dojść do własnej sypialni. Zdarłam z siebie sukienkę, zamieniając ją na dresowe szorty i bluzę. Wzięłam kilka uspokajających wdechów. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać dygot i uspokoić serce które biło jak oszalałe.

 Zdziwiło mnie, że Jace nie wyszedł za mną, ale być może ojciec mu zabronił. Cholera niedługo kolacja się skończy i pewnie tu przyjdą... oboje.

W pośpiechu sięgnęłam do biurka po kilka ołówków. Przemknęłam korytarzem do mojej sali. Zamknęłam cicho drzwi. Usiadłam na podłodze, opierając plecy o chłodną taflę szkła.
Spojrzałam na zdjęcie wiszące na lustrze naprzeciw mnie. Tęskniłam za mamą, za jej uśmiechem, za tym jak brała moje włosy zaplatała je w rozmaite fryzury. Zawsze była delikatna i subtelna. Kochała mnie, a ojciec kochał ją, więc starał się dobrze wypełniać swoje rodzicielskie obowiązki, żeby ją uszczęśliwić.

Czy kiedykolwiek czuł coś do mnie? Czy mnie kochał? Czasem myślę, że tak, ale w takich momentach jak dziś wątpiłam w to czy on cokolwiek czuje... Przypominałam mu to co stracił bezpowrotnie... Pytanie tylko czemu mnie nie odesłał do jakiegoś Instytutu? Użeramy się tak tu ze sobą.

Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam rysować. Powoli powstawała twarz mamy, jak zawsze uśmiechnięta z odrobiną troski w oczach. Okalały ją bujne loki. Poczułam jak po policzku spływa mi pojedyncza łza, która kapnęła prosto na kartę.

-Dlaczego mnie zostawiłaś?- zapytałam drżącym głosem, patrząc na jej uśmiechniętą twarz- Mamo...

W tym momencie nie wytrzymałam, zaniosłam się głośnym szlochem, chowając twarz w dłoniach. Połykałam słone łzy, starając się opanować płacz.

Nie wiem jakim cudem, pośród płaczu i pociągania nosem, wyłoniłam chichot dochodzący z korytarza.

Najciszej jak umiałam, podniosłam się z podłogi. Delikatnie uchyliłam drzwi. Zobaczyłam Jace'a i Elisabeth. Wisiała na jego ramieniu i śmiała się jak idiotka.

-No więc- zaszczebiotała- Coś jest między Tobą a tym małym rudzielcem?

-Co masz na myśli?- zapytał i zatrzymał się przed drzwiami do pokoju dziewczyny, dziwne, że jeszcze mnie nie zauważyli.

-No wiesz, ta scena w korytarzu wyglądała dość jednoznacznie

-Jesteśmy przyjaciółmi od lat- odparł wzruszając ramionami

Przyjaciółmiprzyjaciółmiprzyjaciółmi

Nie. Błagam nie.

-Aha- pisnęła i jakby nigdy nic rzuciła mu ręce na szyję, składając na jego ustach namiętny pocałunek

Nie odepchną jej...

Nie odepchnął jej...

Szybko zniknęła w swoim pokoju, a on odwrócił się i zobaczył mnie.

-Clary...

Nie zdążył dokończyć bo zatrzasnęłam drzwi, przekręcając klucz. Słyszałam jak wali w nie wołając moje imię ale nie zwracałam na to uwagi. Stanęłam na środku i nie wytrzymałam

-KURWA!- krzyknęłam ile sił w płucach

Clary... Nie denerwuj się. Mówiłem, że tak będzie. On Cię nie kocha. Dla ojca też jestes nikim. Tylko ja Cię rozumiem. 

-Rozumiesz?- powiedziałam na głos- Nic nie rozumiesz... Nie potrzebuje kolejnego widma. Choć raz chcę czegoś prawdziwego!

Zapadła cisza.

I myślałam, że umrę ze strachu, gdy ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Automatycznie odwróciłam się, żeby zobaczyć dobrze zbudowanego, wysokiego blondyna z oczami ciemnymi jak listopadowa noc.

-K-kim jesteś?- wyjąkałam

-Przepraszam, że tak długo nie mogłaś mnie zobaczyć- wyszeptał obejmując mnie i przyciągając do swojej piersi. Kiedy go dotknęłam całe moje ciało przeszedł dreszcz, jego skóra była blada i zimna- Ale teraz mogę Ci wszystko opowiedzieć.

-Kogoś mi przypominasz- wykrztusiłam

Uśmiechnął się, ale nie był to wesoły uśmiech. Było w nim coś mrocznego, przerażającego.

-Ojciec Cię okłamuje, Aniele- powiedział

-KIM JESTEŚ- powtórzyłam pytanie

-Jestem Jonathan Chistopher Morgenstern, syn Jocelyn i Valentina Morgenstern, Twój starszy brat.

Uczucie było takie jakby ktoś mnie spoliczkował. Owszem, może kłamał, ale faktycznie, gdy się zastanowiłam, przypominał ojca, był wręcz identyczny jak on.

-A-ale jak?

-Ojciec od zawsze cierpiał na manię wielkości. Chciał, żeby Krąg rósł w siłę. Dlatego gdy dowiedział się, że matka jest brzemienna, zaczął ją truć krwią demona, pragną aby jego pierwsze dziecko było szybsze, silniejsze niż inni Nephilim. Niestety trochę się przeliczył. Gdy się urodziłem, Twoja matka była w strasznym stanie, a ja miałem małe szanse na przeżycie. Moja dusza została zraniona jeszcze zanim przyszedłem na świat. Demoniczna krew utrzymywała przy życiu to, co ludzkie ale jednocześnie zatruwała całe dobro. Postanowił się mnie pozbyć, porzucił mnie w lesie, mając nadzieję, że umrę. Matce wmówił, że nie przeżyłem. Załamała się. Na szczęście, ktoś mnie znalazł, wychował. To była Lilith- wstrzymałam oddech. Lilith to Wielki Demon, nikt kto ja spotkał nie wyszedł z tego cało- Nie bój się tego. Ona pokazała mi wszystko. Dzięki niej wiem, że niedługo po tym jak Valentine mnie porzucił, matka znów zaszła w ciążę, bała się, że straci też drugie dziecko. Ona była w okropnym stanie fizycznym i psychicznym, a ojciec bał się, że ją straci dlatego zaczął dodawać jej do jedzenia krew anioła. Tak Clary. W Twoich żyłach płynie krew istoty stworzonej z boskiego oddechu. Jesteśmy rodziną. Jesteś moją rodziną, krwią. Jesteśmy tak samo skalani

-Skalani?

-Przeklęci przez ojca, opuszczeni przez matkę. Mamy tylko siebie.

Nie mogłam złapać tchu. Nogi ugięły się pode mną i pewnie runęłabym na ziemie, gdyby nie silne ramiona które mnie podtrzymały.

-Pomyśl o tym Clary- wyszeptał do mojego ucha- Teraz muszę iść, ale wrócę i jeśli będziesz chciała to zabiorę Cię ze sobą.

I zniknął.

Tego wszystkiego było zbyt dużo. Ojciec. Jace. Elise. Jonathan.

Wyszłam z sali z zamiarem rzucenia się na łóżko i pogrążenia we własnym pełnym cieni świecie. Niestety nie przewidziałam, że młody Herondale będzie czekał na korytarzu.

-Clary posłuchaj...

Wyminęłam go ale słyszałam, że idzie za mną. Wiedziałam, że nie zdążę dojść do sypialni, dlatego otwarłam byle jakie drzwi i wskoczyłam do pokoju. Szybko przekręciłam klucz w zamku.

Pomieszczenie było całe puste. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kiedyś była tu pracownia mamy, na ścianach zachowały się plamy po farbach, niektóre nawet zrobione przeze mnie, gdy jeszcze byłam dzieckiem.

Usiadłam naprzeciw wielkiego okna, które nie wiedzieć czemu otwarte było na oścież. Wiatr targał białymi zasłonami. A ja patrzyłam w przestrzeń

Nigdy nie byłam tak samotna i zagubiona.

Nigdy.