czwartek, 21 stycznia 2016

Rozdział 9: Dołącz do mnie, siostro

Gdybym powiedziała, że w ciągu kolejnych dni coś się zmieniło, to z pewnością byłoby to kłamstwo. Skrupulatnie unikałam wszelkiego kontaktu z Jace'em z resztą chyba i on starał się nie wchodzić mi w drogę. Ojciec postanowił, że chłopak będzie trenerem Elise już na stałe, jego umiejętności wystarczyły aby szkolić dziewczynę.
Ja natomiast utknęłam na treningach z Hodge'em, co prawda starał się podnieść mnie na duchu ale gdy na chwilę udawało mu się poprawić mój podły nastrój, zaraz pojawiał się ojciec i jego dotkliwe uwagi.

Moje dni stały monotonne aż do bólu. Pobudka. Trening. Próba wmuszenia w siebie śniadania. Płacz. Trening. Rysowanie. Płacz. Sen.
Chociaż sen to zbyt dużo powiedziane, każdej nocy nachodziły mnie koszmary, za każdym razem gorsze, za każdym razem bardziej przerażające. Kilka razy budziłam się z krzykiem, płaczem i paniką, ale obok mnie nie było nikogo kto by mnie uspokoił, otarł łzy i sprawił, że poczułabym się bezpiecznie. Wiele razy kusiło mnie, by wstać i iść do sypialni Jace'a ale za każdym razem się powstrzymywałam.

Rany na nadgarstkach zaczęły się zasklepiać ale wciąż musiałam ukrywać je pod opaskami albo długimi rękawami.

W moim sercu zaczęła kiełkować dziwna chęć rozmowy z Jonathanem, który niestety zamilkł. Ciągle przyłapywałam się na wsłuchiwaniu się w ciszę, mając nadzieję, że on się pojawi. Nie potrafiłam tego wyjaśnić, ale naprawdę chciałam znów móc go poczuć.

Dziś po skończonym treningu zamiast do pokoju poszłam nad staw. Ranne powietrze było mroźne i każdy oddech niemal ranił moje gardło, ale zignorowałam ból. Czułam jak moje ciało zaczyna drżeć pod wpływem chłodu, no cóż, T-shirt z krótkim rękawkiem i dresy po kolana raczej słabo chroniły przed grudniowym powietrzem.
Usiadłam na pokrytej szronem trawie, moje spodenki od razu zaczęły przemakać ale starałam się nie zwracać na to uwagi. Wpatrzyłam się w swoje odbicie w nierównej tafli cienkiego lodu. Obraz był zniekształcony więc w efekcie widziałam tylko czerwono-pomarańczową plamę. Tak naprawdę to sama nie do końca wiedziałam po co tu przyszedłem. Być może to z powodu mamy, a może po prostu chciałam znów zobaczyć jego twarz.
 
Nie znałam go przecież, ale czułam jak wkrada się do mojego umysłu. Był mi tak daleki a jednak tak bliski.
Tylko że w nim było coś mrocznego, co sprawiało że wciąż trochę się bałam.
Czy mówił prawdę?
Jeśli tak to powinnam zapomnieć, że kiedykolwiek go spotkałam. Jak mógł nazwać Lilith swoją matką? To demon i to nie jakiś pożeracz. To była Pani na Edom jedna z najwyższych poplecznic samego Lucyfera. 

Jonathan musiał o tym wiedzieć. Ale skoro wiedział to dlaczego uważał ją za swoją matkę. Ona była złem. Mało który Nephilim przeżywał spotkanie z nią. Bezlitośnie mordowała wszystkich swoich przeciwników, ale była przy tym tak wyrafinowana jak tylko kobieta potrafi być. To czyniło ją jeszcze straszniejszą.
Jak zahipnotyzowana patrzyłam w przestrzeń. Lodowate powietrze zdawało się ranić moje płuca. Ale to nie ważne.

Chciałam go zobaczyć, chciałam, żeby wytłumaczył mi wszystko, to kim jest i to kim ja jestem. Dość miałam tajemnic, niedopowiedzeń i kłamstw ojca. Dość miałam upokorzeń. Ale najbardziej doskwierały mi uczucia których nie potrafiłam zrozumieć.

-Gdzie jesteś?- powiedziałam cicho zachrypniętym i trochę piszczącym głosem
Nikt nie odpowiedział.

-Czemu milczysz?- zapytałam ponownie

I wtedy to poczułam. Mocny podmuch mroźnego wiatru uderzył we mnie na chwilę pozbawiając tchu. Rozejrzałam się dookoła, odgarniając z twarzy targane przez wiatr włosy.
Świat zdawał się nie czuć tego co ja. Drzewa nawet nie drgnęły, stały spokojnie, jakby żaden wiatr nie zakłócał ich spokoju. 

Przez świst dało się słyszeć szept

Tu jestem, siostro. Chodź do mnie.

Poszłam za głosem, który prowadził mnie w stronę otaczającego posiadłość lasu. Moje nogi poruszały się niemal wbrew mojej woli, poruszałam się jak w transie. Ale nic też nie działo przeciw mojej woli, chciałam tego.

Gdyby dotarłam do linii drzew, wiatr nasilił się jeszcze bardziej, pchając mnie mocniej.

Tu jestem. Chodź.

Nie zwracając uwagi na przenikające mnie zimno, ignorując trzaskające pod stopami zamarznięte liście, szłam na przód, próbując dostrzec w półmroku choćby jeden jasny punkcik albo ludzką sylwetkę. 

Niestety, nie dość że nie widziałam nikogo to jeszcze pochłonięta obserwacją, nie zwróciłam uwagi na wystający korzeń. Upadłam na ziemię, ryjąc ją kolanami i nadgarstkami. Ścięte przez mróz podłoże poraniło moją skórę.

Jęknęłam, próbując podnieść się do pionu. Pewnie nie udałoby mi się to gdyby nie czyjeś ręce, chwytające moje ramiona. Nim się spostrzegłam, stałam na własnych nogach podtrzymywana przez Jonathana

- Nic Ci nie jest?- zapytał niby poważnie, ale na jego ustach delikatnie drgał kpiący uśmiech

-Nic- warknęłam, wyswobadzając się z jego uścisku- Mógłbyś chociaż raz nie pojawić się jak duch? Najpierw w wodzie, potem w domu, teraz to samo. Normalni ludzie się tak nie zachowują.

Jego twarz stężała i w jednej chwili napięły się wszystkie mięśnie, oczy zdawały się być jeszcze czarniejsze

-Nie jestem normalnym człowiekiem- syknął- Ty też nim nie jesteś, i nigdy nie próbuj mnie porównywać do tego robactwa, jasne?

Aż skuliłam pod intensywnością spojrzenia, które mi posłał.
Robactwo?
Czy tak właśnie myślał o ludziach? Jak o obrzydliwych pełzających stworzonkach?
Chyba dostrzegł, że jego słowa lekko mnie przeraziły bo wyraz jego twarzy w ciągu ułamka sekundy diametralnie się zmienił. Na jego ustach zagościł trochę wymuszony, jak dla mnie, uśmiech.

- Chciałaś mnie widzieć, prawda? - zaczął łagodnie

-Tak- odpowiedziałam z dozą niepewności w głosie- Gubię się w tym co mnie otacza. Nie mogę... A może nie chcę uwierzyć, że ojciec mógłby okłamać mamę. Mnie nienawidzi, oszukiwanie głupiej córki przychodzi mu bez trudu, ale mamę kochał. Nadal ją kocha.

- Sądzisz, że ja Cię okłamuję? Clary pomyśl, po co miałbym to robić. Jesteśmy rodziną, dlatego chcę dla Ciebie tego co najlepsze. Wiem do czego jest zdolny Valentine. Wiem na co go stać i nie chcę by dłużej Cię ranił. Dołącz do mnie, siostro. Przy mnie będziesz bezpieczna i szczęśliwa, bo ja nigdy Cię nie zdradzę. Nie jestem jak on.

Jego słowa wydawały się szczere. Mówił z przekonaniem, a ja czułam jak mój opór maleje. Kto wie być może zdając się na kompletne szaleństwo poszłabym z człowiekiem, który budził we mnie przede wszystkim lęk, z kimś kto uważa Lilith za swoją matkę. Ale do moich uszu dobiegł głos Jace'a wołającego moje imię.

Jonathan złapał mnie za ramię i szepnął prosto do mojego ucha

- Dla niego też nic nie znaczysz, powinnaś iść ze mną ale dam Ci czas.

I już go nie było. Zniknął w czarnej mgle. Przez chwilę stałam osłupiała, wpatrzona w miejsce gdzie jeszcze przed sekundą stał chłopak. teraz nie było nic. 

-CLARY!- Jace nadal wołał, ale teraz jego głos zdawał się być bliższy niż przed chwilą. Wypuściłam drżący oddech, a z moich ust wydobył się obłoczek pary. Chciałam ruszyć się z miejsca, ale nogi odmówiły mi posłuszeństwa. Obraz przed oczami zaczął się rozmazywać i wirować. Poczułam jeszcze jak osuwam się na ziemię a chwilę potem spadła na mnie ciemność. 



***


Nie przyjemne mrowienie w palcach. 

To pierwsze co poczułam, gdy zaczęłam wyłaniać się z ogarniającej mnie mgły. Ktoś coś mówił, ale głosy dochodziły jakby z daleka. Próbowałam poruszyć głową, ale bezskutecznie. 

-Co z nią?- dało się wyróżnić oschły głos- Głupia dziewczyna. Tak bezmyślnie postępować...

Ojciec. Tak to on. 

Chciałam otworzyć oczy, tym razem ciało mnie posłuchało. Uchyliłam delikatnie powieki. Zobaczyłam nad sobą niewyraźny cień. Nie byłam w stanie zorientować się kto to.

- Budzi się- od raz rozpoznałam głos Jace'a- Clary słyszysz mnie?

Chciałam przytaknąć ale zamiast potwierdzenia z moich ust wydobył się dziwny, jakby zduszony jęk.

- Służąca będzie jej zmieniać okłady, masz wolne chłopcze

- Nie. Zostanę z nią- powiedział pewnie

- Jak chcesz. Tylko bądź na obiedzie punktualnie i zadbaj by Elise też się pojawiła

- Oczywiście, panie Morgenstern

Ojciec wyszedł z pokoju. Zebrałam wszystkie siły by przekręcić się na bok. Miałam problem z nabraniem powietrza w płuca, a w głowie pulsował nieznośny ból. Ktoś- zapewne Jace- delikatnie pogładził mnie po głowie. Na czole położony miałam chłodny okład. Czułam się dziwnie, było mi gorąco a jednocześnie trzęsłam się z zimną. Moje policzki płonęły ale palce u stóp były jakby skostniałe.

- Leż spokojnie- wyszeptał mi do ucha- Masz wysoką gorączkę, musisz wydobrzeć.

- Daj mi spokój- mruknęłam

- Powiedz, księżniczko, co Ci strzeliło do tej rudej głowy, żeby wychodzić na taki ziąb?

Otwarłam szeroko oczy i spojrzałam na zmartwioną twarz blondyna.

- Musiałam- chrypnęłam-  Musiałam pomyśleć.

- O czym? - zapytał unosząc jedną brew ale z jego pięknej twarzy ani na moment nie znikło zatroskanie

-Nie ważne. Idź już sobie.

-Nigdzie nie idę- oświadczył stanowczo

- Czemu? - zirytowałam się

Czułam jak pochyla się nade mną, zakładając za ucho kosmyk włosów. Po chwili jego ciepłe ramiona przygarnęły mnie do siebie. Łóżko mocniej ugięło się, gdy chłopak położył się przy mnie. Mogłam teraz spokojnie policzyć ciemniejsze plamki dookoła jego źrenic.


-Nigdzie nie idę- powiedział- Nie zostawię Cię, bo mi na Tobie zależy- zawiesił na chwilę głos. Zamknął oczy, a gdy je otworzył dostrzegłam w nich pewność i szczerość- Bo Cię kocham, Clarisso Adele Morgenstern.