poniedziałek, 28 września 2015

Rozdział 8: Nie płacz, Aniele

Sen nie przyniósł ukojenia. Przeciwnie, obdarował mnie koszmarami o demonach i porzuconym przez rodzinę blond chłopczyku.
 Tym trudniejszy okazał się poranek i świadomość z czym przyjdzie mi się dziś zmierzyć. Leniwie podniosłam się z łóżka, zerkając na zegarek. Do treningu miałam zaledwie 15 minut. Nie chcąc kolejnych przytyków ze strony ojca, najszybciej jak umiałam przebrałam się w ćwiczebny stój i zbiegłam na dol. Tak jak się spodziewałam przed drzwiami stal Hodge i ojciec, mierząc mnie krytycznym spojrzeniem.

-Postaraj się- warknął- Bo kolejnej szansy nie będzie

Chciałam zapytać go, co zrobi jeśli jednak nie wykorzystam tej "cennej laski" jaka mi ofiarował, ale zabrakło mi odwagi. Jego mina i spojrzenie nieznoszące sprzeciwu, wysysały ze mnie wszystkie pokłady odwagi i pewności siebie której i tak nie miałam zbyt dużo.

Pokornie podążyłam za Hodge'm. Starym zwyczajem zaczęłam od rozgrzewki, kilka kółek po sali i nieco ćwiczeń rozciągających. Moja specjalna edukacja nie wniosła żadnego nowego stylu uczenia ani innych ćwiczeń, po prostu wszystkiego było więcej. Nie znosiłam trenować sama, kiedy uwaga trenera skupiała się na każdym moim ruchu, każdym niepewnym  drgnięciu.

Hodge przypatrywał mi się ze smutkiem w oczach, a jego uwagi ograniczały się do małych poprawek i krótkich komend. Czas płynął szybko, a moje ciało powoli odmawiało mi posłuszeństwa, w końcu zmęczona przysiadłam na ławce dysząc głośno.

-Powiedz, czy na prawdę jest aż tak źle?- zapytałam cicho

-Nie Clary, jest bardzo dobrze- powiedział i poklepał mnie delikatnie po plecach- Nie przejmuj się ojcem, on chce dla Ciebie jak najlepiej, jesteś jego dumą, dlatego tyle wymaga.

Szczerze? Nie pocieszyły mnie te słowa.

Zagryzłam mocno wargi aby się nie rozpłakać. Nie tu. Nie kiedy ktoś zobaczy moją słabość. Potarłam twarz dłońmi i wstałam z miejsca.

-Idę do siebie- powiedziałam cicho, łamiącym się głosem.

Drogę do sypialni pokonałam niemal w biegu, a gdy tam dotarłam, zaryłam nosem w poduszki zanosząc się szlochem. Ze wszystkich sił starałam się powstrzymać łzy ale ona uparcie spływały, mocząc pościel.

Dlaczego ja nie mogę mieć normalnego życia? Czemu mój ojciec mnie nienawidzi? I co mnie kurwa podkusiło, żeby dostrzec w Jasie kogoś więcej niż przyjaciela?

Całe moje ciało opanował nieznośny dygot a płacz przetaczał się echem po pokoju. Nie miałam sił podnieść się i spróbować jakoś ogarnąć.


Mam dość


***


Nie wiem nawet kiedy usnęłam. Gdy podniosłam powieki słońce było wysoko na niebie. Spojrzałam szybko na zegarek, Jace i Elise powinni już dawno wrócić. Wypuściłam z płuc drżący oddech, czując rozchodzące się po całym ciele zimno.

Ktoś cicho zapukał do drzwi.

Podniosłam głowę, by zobaczyć blondyna wślizgującego się do pokoju. Nie zareagowałam na jego obecność. Nie miałam sił.
 Poczułam jak materac ugina się, a mnie otaczają ciepłe, umięśnione ręce. Moje serce zabiło szybciej, czując jak ciepło dociera do każdej kończyny.

-Czego chcesz?- zapytałam szeptem

Nie odpowiedział, tylko mocniej mnie do siebie przyciągną. Jego kojący oddech delikatnie muskał moje ucho, a serce wybijało mocny uspokajający rytm. Przestałam rozumieć samą siebie, gdy niemal mimowolnie przylgnęłam do niego, tak aby żadna część mojego ciała nie była choćby o milimetr oddalona od jego gorącej skóry.

-Czego chcesz? - powtórzyłam.

Znów cisza. Zamiast odpowiadać, przytknął swoje czoło do mnie i pocałował. Ale był to pocałunek tak lekki jak muśnięcie piórka. Nie mogąc już dłużej powstrzymywać łez, pozwoliłam im wypłynąć. Poczułam słony smak na ustach. Jace spojrzał prosto w moje oczy i delikatnie zaczął scałowywać łzy, które wciąż nieprzerwanie spływały po policzkach.

-Nie płacz, Aniele- wyszeptał- Przepraszam

- Czego chcesz?- powtórzyłam po raz kolejny. Zacisnęłam mocno powieki ze wszystkich sił starając się powstrzymać ciągle napływające łzy. Blondyn gładził moją dłoń, naznaczając na niej maleńkie kółeczka.

-Chcę Ci powiedzieć... Nawet nie wiesz jakie to trudne...- wyszeptał

- Co jest takie trudne?

- Nie umiem... Clary my jesteśmy tak cholernie niedopasowani...

Poczułam się jakby ktoś mnie uderzył. Nie mogłam złapać tchu, jakby niewidzialna ręka zacisnęła się na moim gardle.

-Idź stąd- wyszeptałam drżącym od emocji głosem- Przestań mieszać mi w głowie, Jace. Moje życie jest wystarczająco popieprzone.

-Nidy nie chciałem, żebyś cierpiała przeze mnie. Przyjaźnimy się odkąd pamiętam, zawsze byłaś dla mnie ważna... najważniejsza. Tylko... Tylko ja czuję że...

-Jesteś moim bratem. Zawsze byłeś tylko moim bratem- przerwałam mu, odrywając się od niego- Nie chcę żeby cokolwiek się zmieniło

Słowa dosłownie mnie paliły. Serce przestało bić i zapadło się w sobie. To było tak jakbym sama sobie wbiła nóż, jakbym sama siebie zabijała.
 Słyszałam jak blondyn głośno wciąga powietrze i podnosi się z łóżka.
 Skuliłam się, usiłując zachować resztki ciepła, które i tak opuszczało moje ciało. Owładną mną dygot i szloch, który zamienił się niemal w historyczny krzyk, gdy usłyszałam jak chłopak wychodzi z mojej sypialni trzaskając drzwiami.

Wstałam i powolnym krokiem podeszłam do drzwi prowadzących do łazienki. Drżącymi rękoma przeszukałam mały wiklinowy koszyczek znajdując na jego dnie zwykły mały nożyk.
Dławiąc się i krztusząc, oparta plecami o szafkę zsunęłam się na podłogę. Dysząc ciężko przeciągnęłam ostrzem po skórze. Piekący ból przeszł mój nadgarstek a krew dużymi kroplami zaczęła spływać na kafelki.

 Zacisnęłam zęby przestając myśleć o świecie który mnie otacza. Teraz liczyła się tylko ulga, jaką przynosiły każde kolejne coraz głębsze nacięcia na bladej skórze.

Gwałtownie otworzyłam oczy, zdając sobie sprawę z tego co robię. Przerażona spojrzałam najpierw ma zakrwawioną podłogę potem na swoją rękę. Ze wstrętem odrzuciłam od siebie nóż, ciskając nim w przeciwległą ścianę.


Clary...- odezwał znany mi już głos- Wytrzymaj jeszcze trochę... już nie długo.


Tak.

Już niedługo.








A teraz moi drodzy przedstawiam wam dwie próbki (prologi) opowiadań, chciałabym wiedzieć co o nich myślicie.

I
 Każdy mój dzień zaczynał się tak samo. Każdy też tak samo się kończył. Był to rytm wypracowany przez lata, nigdy nie twierdziłam, że jest coś złego w mojej monotonii. Szkoła i treningi wypełniały cały mój czas, nie pozwalając zbyt dużo myśleć i przywoływać niechcianych wspomnień.
 Ze stękiem przewróciłam się na drugi bok, przypadkowo wtaczając się na puchaty ogon Psa. Mruknął niezadowolony i spojrzał na mnie z wyrzutem. Odkąd pamiętam sypiał w moim łóżku, dostałam go od mamy ody miałam 10 lat. Nie był to wymarzony prezent, bo zawsze chciałam mieć wesołego, rozszczekanego czworonoga, a  nie wiecznie niezadowolonego z życia sierściucha, dlatego z częstą u dzieci przekorą nadałam kotu imię Pies. Szybko jednak zadałam sobie sprawę, że jesteśmy wyjątkowo dobraną parą.
 Podrapałam futrzaka przepraszająco za uchem i niechętnie podniosłam się z pościeli. Zegarek wskazywał 5.00. Jak co dzień włożyłam przygotowany wieczorem strój sportowy i cicho, tak aby nie obudzić Sophi wyszłam na klatkę schodową. W moje nozdrza uderzył obrzydliwy zapach pleśni i uryny. Starając się oddychać przez usta zbiegłam po dwa stopnie w dół, a gdy w końcu wypadłam przez obdrapane drzwi na zewnątrz zaczerpnęłam głęboko powietrza.   
Seattle powitało mnie szarym, lepkim od zanieczyszczeń powietrzem. Nie zastanawiając się dłużej ruszyłam chodnikiem, tą samą od lat powtarzaną trasą. Minęłam kilka szarych, tak samo obskurnych jak mój bloków. Zimne powietrze drażniło moje gardło, a kropelki potu powoli zaczęły pokrywać moje czoło.
 Dokładnie w połowie drogi stało się coś, co do tej pory nigdy się nie zdarzyło. Potykając się o rozwiązaną sznurówkę, wpadłam w szerokie ramiona, odnosząc głowę zobaczyłam szafirowe lekko rozbawione oczy i uśmiechniętą twarz okoloną kruczoczarnymi włosami.

Jeszcze wtedy nie wiedziałam, że ten błękitnooki chłopak całkowicie zmieni mój świat.




II
  Szare ściany, które oglądałam już od tak dawna, wciąż napawały mnie przerażeniem, nosiły na sobie znamiona wielu lat i wielu przetrzymywanych tu przede mną. W niektórych miejscach wciąż poplamione krwią.
  Zasłonięte brudnym, lepkim płótnem okna nie wpuszczały nawet jednego promyka słońca. Jedynym źródłem światła była niewielka szpara między podłogą a drzwiami. Smród pleśni i rynsztoku drażnił nozdrza.
  Moje imię zostało zapomniane. Ja sama też go nie pamiętałam.

Usłyszałam krzyk z korytarza. Piskliwy głos ranił moje uszy.

Strzał. Ktoś upadł z łoskotem na ziemię.

 Wcisnęłam się mocniej w kąt, przytulając do siebie szorstki, szary koc. Ktoś przekręcił klucz w drzwiach. Po chwili skrzypnęły zardzewiałe zawiasy. Słyszałam ochrypły śmiech.
 Zasnęłam powieki i zakryłam uszy dłońmi.

Wiedziałam, że to koniec. 

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Rozdział 7: Jesteś moją rodziną, krwią. Jesteśmy tak samo skalani.

Gdyby nie przerwało nam wymowne chrząknięcie, jednego z lokajów, pewnie stalibyśmy w strumieniach deszczu jeszcze długo. Ale niestety...

-Pan Morgenstern prosi, aby pan i panienka wrócili do stołu

 Westchnęłam zawiedziona i spojrzałam na Jace'a, wydawał się być rozbawiony. Czemu?

-Nie martw się- szepnął mi wprost do ucha, pochylając się- Jeszcze nie skończyłem.

Nie muszę chyba mówić, że w moim brzuchu nagle zatrzepotały miliardy skrzydeł, a serce zaczęło walić jak oszalałe. Moja reakcja wzmogła się tym bardziej, gdy wchodząc do holu chwycił mnie za rękę, splatając nasze palce. Musieliśmy zabawnie wyglądać, bo przy moim mikroskopijnym wzroście sięgałam mu ledwie do ramienia.

-Czemu nie ma Twoich rodziców?- zapytałam ni z tego ni z owego

-Przyjdą jutro, na obiad- odparł wzruszając ramionami

Czyli jutro czeka na kolejny rodzinny...

Zaraz!

-Czyli zostajesz do jutra?- w moim głosie brzmiała nadzieja

Zatrzymał się i przyciągnął mnie do siebie. Poczułam jego dłoń błądzącą gdzieś w okolicach mojej talii, drugą zaś zaczął delikatnie kreślić kółka na moim policzku. Znów nachylił się, składając na moim obojczyku lekki pocałunek. Przysunął usta do mojego ucha, tak że czułam na nim jego gorący oddech.

-Nie zamierzam się z Tobą rozstawać, królewno

Królewnokrólewnokrólewno.

O Boże.

Zachichotałam i wtuliłam się w jego pierś. Staliśmy tak przez chwilę, ale znów ktoś nam przerwał. Tym razem była to Elisabeth, która z rękami pod boki niecierpliwie stukała nogą.
Nie dało się nie zauważyć, że pożerała chłopaka wzrokiem, a mnie wręcz sztyletowała.

Aha. Będzie interesująco.

Bez słowa weszliśmy do jadalni. Jace zajął to miejsce co poprzednio, ja postanowiłam usiąść obok niego. Elise usiadła po lewej stronie ojca. Zapanowało całkowite milczenie, przerywane tylko od czasu do czasu nieuważnym stuknięciem sztućca w talerz. Nie byłam zbyt głodna. W moim brzuchu wciąż stado motyli przebierało skrzydłami. Zauważyłam, że blondyn też niewiele je. W końcu odłożył widelec i rozsiadł się wygodnie w krześle, chwytając jednocześnie moją rękę spoczywającą na stole.

-Jace- odezwał się w końcu ojciec-  Czy mógłbyś jutro poprowadzić trening Elisabeth?

-Ja, panie Morgenstern? Sądziłem, że naszym treningiem zajmie się Hodge.

-Hodge musi się zająć Clarissą bo jej umiejętności... są poniżej waszego poziomu-  powiedział patrząc na mnie

Poczułam jak moje ciało obejmuje dygot a w oczach zbierają łzy. Nie. Nie pokazuj słabości.

-Moja córka- kontynuował bezlitośnie- Jest wręcz żałośnie wolna i słaba. Musi trenować więcej niż Ty lub panna Penhallow.

Chłopak delikatnie ścisnął moją dłoń. Spuściłam wzrok usiłując zrobić wszystko, by się nie rozpłakać. Na próżno. Po moich policzkach spłynęły słone łzy. Wstałam z krzesła tak nagle, że przewróciło się z hukiem. Wyrwałam dłoń spod palców Jace'a.

-Takiej córki chcesz?!- wrzasnęłam- Lubisz zadawać mi ból?! Lubisz oglądać mnie w takim stanie?! Skoro tak mnie nienawidzisz to się mnie pozbądź!

-O czym Ty bredzisz?- zapytał podnosząc się z miejsca- Siadaj i nie odstawiaj szopki przy gościach, dobrze?

- Bredzę?! A jak mnie traktujesz?! Jakbym była najgorszym co Ci się przydarzyło!- stopniowo mój głos cichł

Zacisnął dłonie na brzegu blatu.

-Idź do swojego pokoju- powiedział spokojnie- Jutro Hoge zacznie zajęcia o 6.00. Dobranoc.

Nie wiem nawet jakim cudem udało mi się dojść do własnej sypialni. Zdarłam z siebie sukienkę, zamieniając ją na dresowe szorty i bluzę. Wzięłam kilka uspokajających wdechów. Za wszelką cenę starałam się powstrzymać dygot i uspokoić serce które biło jak oszalałe.

 Zdziwiło mnie, że Jace nie wyszedł za mną, ale być może ojciec mu zabronił. Cholera niedługo kolacja się skończy i pewnie tu przyjdą... oboje.

W pośpiechu sięgnęłam do biurka po kilka ołówków. Przemknęłam korytarzem do mojej sali. Zamknęłam cicho drzwi. Usiadłam na podłodze, opierając plecy o chłodną taflę szkła.
Spojrzałam na zdjęcie wiszące na lustrze naprzeciw mnie. Tęskniłam za mamą, za jej uśmiechem, za tym jak brała moje włosy zaplatała je w rozmaite fryzury. Zawsze była delikatna i subtelna. Kochała mnie, a ojciec kochał ją, więc starał się dobrze wypełniać swoje rodzicielskie obowiązki, żeby ją uszczęśliwić.

Czy kiedykolwiek czuł coś do mnie? Czy mnie kochał? Czasem myślę, że tak, ale w takich momentach jak dziś wątpiłam w to czy on cokolwiek czuje... Przypominałam mu to co stracił bezpowrotnie... Pytanie tylko czemu mnie nie odesłał do jakiegoś Instytutu? Użeramy się tak tu ze sobą.

Wzięłam do ręki ołówek i zaczęłam rysować. Powoli powstawała twarz mamy, jak zawsze uśmiechnięta z odrobiną troski w oczach. Okalały ją bujne loki. Poczułam jak po policzku spływa mi pojedyncza łza, która kapnęła prosto na kartę.

-Dlaczego mnie zostawiłaś?- zapytałam drżącym głosem, patrząc na jej uśmiechniętą twarz- Mamo...

W tym momencie nie wytrzymałam, zaniosłam się głośnym szlochem, chowając twarz w dłoniach. Połykałam słone łzy, starając się opanować płacz.

Nie wiem jakim cudem, pośród płaczu i pociągania nosem, wyłoniłam chichot dochodzący z korytarza.

Najciszej jak umiałam, podniosłam się z podłogi. Delikatnie uchyliłam drzwi. Zobaczyłam Jace'a i Elisabeth. Wisiała na jego ramieniu i śmiała się jak idiotka.

-No więc- zaszczebiotała- Coś jest między Tobą a tym małym rudzielcem?

-Co masz na myśli?- zapytał i zatrzymał się przed drzwiami do pokoju dziewczyny, dziwne, że jeszcze mnie nie zauważyli.

-No wiesz, ta scena w korytarzu wyglądała dość jednoznacznie

-Jesteśmy przyjaciółmi od lat- odparł wzruszając ramionami

Przyjaciółmiprzyjaciółmiprzyjaciółmi

Nie. Błagam nie.

-Aha- pisnęła i jakby nigdy nic rzuciła mu ręce na szyję, składając na jego ustach namiętny pocałunek

Nie odepchną jej...

Nie odepchnął jej...

Szybko zniknęła w swoim pokoju, a on odwrócił się i zobaczył mnie.

-Clary...

Nie zdążył dokończyć bo zatrzasnęłam drzwi, przekręcając klucz. Słyszałam jak wali w nie wołając moje imię ale nie zwracałam na to uwagi. Stanęłam na środku i nie wytrzymałam

-KURWA!- krzyknęłam ile sił w płucach

Clary... Nie denerwuj się. Mówiłem, że tak będzie. On Cię nie kocha. Dla ojca też jestes nikim. Tylko ja Cię rozumiem. 

-Rozumiesz?- powiedziałam na głos- Nic nie rozumiesz... Nie potrzebuje kolejnego widma. Choć raz chcę czegoś prawdziwego!

Zapadła cisza.

I myślałam, że umrę ze strachu, gdy ktoś położył dłoń na moim ramieniu. Automatycznie odwróciłam się, żeby zobaczyć dobrze zbudowanego, wysokiego blondyna z oczami ciemnymi jak listopadowa noc.

-K-kim jesteś?- wyjąkałam

-Przepraszam, że tak długo nie mogłaś mnie zobaczyć- wyszeptał obejmując mnie i przyciągając do swojej piersi. Kiedy go dotknęłam całe moje ciało przeszedł dreszcz, jego skóra była blada i zimna- Ale teraz mogę Ci wszystko opowiedzieć.

-Kogoś mi przypominasz- wykrztusiłam

Uśmiechnął się, ale nie był to wesoły uśmiech. Było w nim coś mrocznego, przerażającego.

-Ojciec Cię okłamuje, Aniele- powiedział

-KIM JESTEŚ- powtórzyłam pytanie

-Jestem Jonathan Chistopher Morgenstern, syn Jocelyn i Valentina Morgenstern, Twój starszy brat.

Uczucie było takie jakby ktoś mnie spoliczkował. Owszem, może kłamał, ale faktycznie, gdy się zastanowiłam, przypominał ojca, był wręcz identyczny jak on.

-A-ale jak?

-Ojciec od zawsze cierpiał na manię wielkości. Chciał, żeby Krąg rósł w siłę. Dlatego gdy dowiedział się, że matka jest brzemienna, zaczął ją truć krwią demona, pragną aby jego pierwsze dziecko było szybsze, silniejsze niż inni Nephilim. Niestety trochę się przeliczył. Gdy się urodziłem, Twoja matka była w strasznym stanie, a ja miałem małe szanse na przeżycie. Moja dusza została zraniona jeszcze zanim przyszedłem na świat. Demoniczna krew utrzymywała przy życiu to, co ludzkie ale jednocześnie zatruwała całe dobro. Postanowił się mnie pozbyć, porzucił mnie w lesie, mając nadzieję, że umrę. Matce wmówił, że nie przeżyłem. Załamała się. Na szczęście, ktoś mnie znalazł, wychował. To była Lilith- wstrzymałam oddech. Lilith to Wielki Demon, nikt kto ja spotkał nie wyszedł z tego cało- Nie bój się tego. Ona pokazała mi wszystko. Dzięki niej wiem, że niedługo po tym jak Valentine mnie porzucił, matka znów zaszła w ciążę, bała się, że straci też drugie dziecko. Ona była w okropnym stanie fizycznym i psychicznym, a ojciec bał się, że ją straci dlatego zaczął dodawać jej do jedzenia krew anioła. Tak Clary. W Twoich żyłach płynie krew istoty stworzonej z boskiego oddechu. Jesteśmy rodziną. Jesteś moją rodziną, krwią. Jesteśmy tak samo skalani

-Skalani?

-Przeklęci przez ojca, opuszczeni przez matkę. Mamy tylko siebie.

Nie mogłam złapać tchu. Nogi ugięły się pode mną i pewnie runęłabym na ziemie, gdyby nie silne ramiona które mnie podtrzymały.

-Pomyśl o tym Clary- wyszeptał do mojego ucha- Teraz muszę iść, ale wrócę i jeśli będziesz chciała to zabiorę Cię ze sobą.

I zniknął.

Tego wszystkiego było zbyt dużo. Ojciec. Jace. Elise. Jonathan.

Wyszłam z sali z zamiarem rzucenia się na łóżko i pogrążenia we własnym pełnym cieni świecie. Niestety nie przewidziałam, że młody Herondale będzie czekał na korytarzu.

-Clary posłuchaj...

Wyminęłam go ale słyszałam, że idzie za mną. Wiedziałam, że nie zdążę dojść do sypialni, dlatego otwarłam byle jakie drzwi i wskoczyłam do pokoju. Szybko przekręciłam klucz w zamku.

Pomieszczenie było całe puste. Dopiero po chwili zorientowałam się, że kiedyś była tu pracownia mamy, na ścianach zachowały się plamy po farbach, niektóre nawet zrobione przeze mnie, gdy jeszcze byłam dzieckiem.

Usiadłam naprzeciw wielkiego okna, które nie wiedzieć czemu otwarte było na oścież. Wiatr targał białymi zasłonami. A ja patrzyłam w przestrzeń

Nigdy nie byłam tak samotna i zagubiona.

Nigdy.


poniedziałek, 20 lipca 2015

BLOG

WIEM WIEM OBIECAŁAM ROZDZIAŁ ZA CZTERY DNI A MINĄŁ MIESIĄC, ALE NAPRAWDĘ NIE MAM CZASU. NOWY POST JEST JUŻ W KOŃCOWEJ FAZIE REALIZACJI, WIĘC JUTRO POWINIEN BYĆ, A PUKI CO ŁAPCIE INNEGO BLOGA.

"IN THE LAND OF THE MORNING STAR" JEST MOJE (TESS)

"KSIĘŻYC W MROKU" JEST AUTORSTWA SKALLY

INNY BLOG             INNY BLOG

sobota, 20 czerwca 2015

Rozdział 6: Miłość jest udręką, Aniele

  Leżałam w swojej sypialni , wpatrzona w jasny sufit. Nie chciałam myśleć o przyjaciołach, nie chciałam myśleć o Elisabeth ani o ojcu, ale ich twarze same pojawiały mi się przed oczami. nadal nie rozumiałam dlaczego Jace to zrobił- dlaczego mnie pocałował? Jęknęłam cicho podnosząc się do pozycji siedzącej i chowając twarz w dłoniach. Czy to wszystko musi być aż tak trudne.
  Nagle rozległo się nieśmiałe pukanie do drzwi, a po chwili wyłania się zza nich głowa Elise

-Hej- powiedziała cicho- Nie przeszkadzam?

-Nie... Tak... Ugh po prostu wejdź- odparłam znów padając w miękką pościel. Poczułam jak łóżko lekko się ugina, gdy na jego skraju przysiadła dziewczyna. Przez chwilę milczała, wpatrując się tępo w zawieszone nad biurkiem szkice.

-Ładnie rysujesz- bąknęła w końcu- Masz talent

-Dzięki- powiedziałam, zakłopotana jej uwagą.

-Słuchaj... Ja nie wiedziałam, że ojciec nic Ci nie wspomniał o moim przyjeździe. Z resztą sama dowiedziałam się o nim jakieś dwa dni temu. Mam nadzieję, że nie jesteś zła...

-Jestem zła, ale bynajmniej nie na Ciebie- odparłam- Chodzi o sprawy między mną a moim ojcem

-Uwierz mi rozumiem- powiedziała smutno, spuszczając wzrok na dłonie- Moja matka

-Jia?- zapytałam przerywając jej

-Nie, Jia to siostra mojego ojca

-Nie wiedziałam, że ma brata- zdziwiłam się

-Ma... to znaczy miała, ojciec zginał kiedy miałam 2 lata- wyszeptała- W każdym razie, matka stwierdziła, że nie jestem dość dobra, dlatego zapytała Twojego ojca, czy nie wziąłby mnie pod opiekę i zrobił ze mnie "prawdziwej Nephilim". Zgodził się. Dlatego tu jestem.

-Przykro mi- bąknęłam zawstydzona tym jak chłodno ją przywitałam

Niezręczną ciszę jaka zapadła przerwała jedna z pokojówek , która właśnie wsunęła głowę do pokoju

-Panienko Penhallow, właśnie panienki szukałam. Pan Morgenstern prosiła, żeby była panienka przygotowała się do kolacji- powiedziała cicho, po czym zwróciła swoje spojrzenie na mnie- Panienki ojciec kazał...

-Tak wiem, ja również mam iść na tę przeklętą kolację. To wszystko?- przerwałam jej niezbyt grzecznie

-T-tak, przepraszam panienko- szepnęła i czmychnęła na korytarz

-To może ja już pójdę- powiedziała Elise- Nie chcę, żeby Twój ojciec się na mnie gniewał za spóźnienie- kilka sekund później zostałam sama w swojej sypialni,

 Miałam jakieś pół godziny do kolacji. Postanowiłam, że pójdę do salki . Wyjęłam notatnik spod poduszki, chwyciłam w garść kilka ołówków z biurka i ruszyłam ciemnym korytarzem do celu.

 Lubiłam to miejsce, nie tylko za to, że mogłam się tu zaszyć z dala od problemów, ono napawało mnie swego rodzaju spokojem, czułam się tu bezpieczna.

 Stanęłam przed jednym z luster. Dziewczyna, która patrzyła na mnie z drugiej strony miała zapadnięte policzki i dołki pod oczami, włosy w lekkim nieładzie opadały rudymi kaskadami na jej ramiona.

 Wyciągnęłam rękę i przejechałam palcem po gładkim zwierciadle. Moje myśli uciekły daleko, aż do mediolańskiego Instytutu. Ciekawe co robili teraz moi przyjaciele? Czy myśleli o mnie tyle co ja o nich? Może już zapomnieli, że wciąż czekam w Idrisie na jakąkolwiek wiadomość od nich.

Oni już zapomnieli, Clary

Odezwał się głos w mojej głowie, ten sam co poprzednio, natarczywy i zagłuszający wszystkie myśli.

Nie myślą o Tobie. Nowym przyjaciołom nawet nie wspomnieli, że istniejesz. 

Poczułam jak po moich policzkach zaczynają płynąć łzy. Nie chciałam słuchać ale przed oczami stanął mi obraz Isabelle i Aleca, roześmianych, szczęśliwych z dala ode mnie, zaraz potem zobaczyłam Jace'a obejmującego czule prześliczną, filigranową dziewczynę

Kochasz ich, Clary, ale oni zapomnieli, że czekasz na nich i cierpisz. Miłość jest udręką, Aniele

Upadłam na kolana, chowając w dłoniach zapłakaną twarz. Nie mogłam znieść tego głosu. Nade wszystko chciałam, żeby zamilkł, żeby już nic nie mówił

Pamiętaj, że ja zawsze jestem przy Tobie, Clary. Nigdy Cię nie opuszczę...

I zamilkł

Nie mogłam opanować łez, które coraz większymi falami wylewały się z moich oczu. Nie mogłam zapanować dan nierównym, drżącym oddechem. Serce waliło mi jak młotem.

Ogarnij się Clary, ogarnij się. Wstałam z podłogi czując, że nogi zaraz się ugną i padnę prosto na posadzkę.  Z trudem udało mi się doczłapać do sypialni. Ledwo położyłam się na łóżku, gdy drzwi otworzyły się ukazując Elisabeth w czarnej, sięgającej połowy ud sukience.

-Idziesz?- zapytała niepewnie. No tak! Ta pieprzona kolacja!

-Daj mi pięć minut- powiedziałam podchodząc do szafy.

Szybko wciągnęłam na siebie czarną sukienkę i wyszczotkowałam włosy.

-Już- powiedziałam wychodząc na korytarz. Do jadalni szłyśmy w ciszy za co szczerze dziękowałam młodej Penhallow bo w tej akurat chwili nie miałam ochoty na żadne rozmowy. Stukanie obcasów odbijało się echem od ścian tego ponurego domu. Kiedy jeszcze mama żyła, dbała by było tu jasno, zawsze powtarzała, że nie powinna wychować się w jakieś norze tylko w pełnym światła domu. Na wspomnienie do
mu za jej życia, to co mnie teraz otaczał wydało się być jeszcze bardziej smętne, jeszcze bardziej martwe.

W końcu dotarłyśmy do celu, z podniesioną brodą wkroczyłam do środka, ale gdy tylko mój wzrok padł na stół zatrzymałam się. U szczytu stołu siedział ojciec, a po jego prawej stronie...

Nie to nie możliwe...

-Jace.


Poczułam jak moje serce przyśpiesza, a oddech staje się nierówny. odwróciłam się na pięcie i wybiegłam z pomieszczenia najszybciej jak to tylko było możliwe kierując się od razu na zewnątrz. Zimno przeszyło moje ciało, gdy poczułam na skórze krople deszczu.

Stałam tak na środku podwórza dysząc ciężko. Prędzej wyczułam niż zobaczyłam, że Jace stoi zaraz za mną. Jego silne ramiona odwróciły mnie w swoim kierunku

-Co się stało? Dlaczego uciekłaś?- zapytał patrząc mi w oczy i ujmując delikatnie moją twarz

-Po jaką cholerę wracałeś?!-wydarłam się- Żebym znów musiała się żegnać?! I weź te ręce z mojej twarzy!

-Hej, Morgenstern, co Cię ugryzło?!- zapytał podniesionym głosem

-Co tu robisz do kurwy nędzy?!- zaczęłam wrzeszczeć, bijąc rękami po jego torsie

-Uspokój się- mruknął łapiąc moje ręce. Unieruchomił mnie ale nie na długo, bo zaraz udało mi się wyrwać rękę i ponownie zacząć go bić- Uspokój się!- wrzasnął

-Nie będę spokojna! Najpierw sobie wyjeżdżasz, ot tak! A teraz wracasz nie wiadomo po jaką cholerę! Po co za mną lazłeś?! Czego Ty ode mnie chcesz?!- wyrzucałam z siebie słowa- No co, już Ci się znudziło?! A może nie było tak żadnych ładnych panienek?! Jesteś tak cholernie...

Nie zdążyłam dokończyć, bo uciszył mnie pocałunkiem. Poczułam jak kładzie jedną rękę na mojej talii, drugą zaś wplątuje we włosy. Pocałunek stał się łapczywy, gorący, niemal bolesny, pełen tęsknoty i głęboko skrywanych uczuć.

-Miałem swoje powody żeby wrócić- wyszeptał i ponownie przycisną swoje usta do moich





Werbelek poproszę xD
Oto jest rozdział 6, wiem że nie powala ale muszę wpaść w rytm po tak długiej przerwie. 
Teraz już wracam do systematycznego dodawania postów więc myślę, że za max 4 dni będzie kolejny

Czekam na wasze opinie

P.S. Sorry za błędy...

wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 5: Daj mi trochę czasu

To już ponad tydzień.

Osiem pieprzonych dni od kiedy wyjechali.

 Pewnie świetnie się teraz bawią poznając nowych ludzi w swoim "nowym domu". Ja nie wychodzę ze swojego pokoju. Ojciec nie reaguje, że nie pojawiam się na treningach. I dobrze. 
Wciąż wraca do mnie to co powiedział i zrobił Jace. Czy to możliwe, żeby coś do mnie czuł? Na pewno nie. To był mój brat. Ale dlaczego mnie pocałował? 

 Jace nie kochał.

 Nikogo. 

Był lojalny, szczery, zdarzało mu się być troskliwym. Ale nie kochał.
 Wychowaliśmy się razem. Nigdy nie myślałam o nim jak o kimś więcej. Jace nie potrzebował nikogo. Zaliczał dziewczyny jedną po drugiej. Czasem dwie na raz, ale to rzadziej. Był świetnym przyjacielem, ale nikim więcej. Nie chciałam by był kimś więcej. On się bawił dziewczynami. Przeszłoby mu za max miesiąc a wtedy wszystko by się spieprzyło, wszystko co budowaliśmy przez lata. Nie chciałabym kolejną naiwną wierzącą w to, że się zakochał. 

 Muszę odreagować. Trochę ruchu dobrze mi zrobi. A najlepszy sposób na ruch to taniec. Uwalniał mnie. Tańcząc miałam skrzydła, a mój świat nie miał granic. 

 Ruszyłam do sali lustrzanej, mijając po drodze rząd drzwi. Na ścianach wisiały obrazy a na nich zapisana cała historia Morgenstern'ów. Portrety moich przodków zdawały się wodzić za mną wzrokiem. Nie znałam imion połowy z nich. Wszyscy mieli tą samą zimną, wyrachowaną minę. 

Otwarłam dwuskrzydłowe drzwi i weszłam do środka. Czułam się tu bezpieczna. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Wcisnęłam przycisk na pilocie a z głośników zaczęły sączyć się przyjemne, wysokie dźwięki fortepianu. 

Wpatrzyłam się w jedno ze swoich odbić. Dziewczyna po drugiej stronie była blada z podkrążonymi oczami.
 Przestań.

Jeszcze raz zaczerpnęłam powietrza stając na puentach i zaczynając delikatnie się poruszać. Z każdym kolejnym ruchem moje myśli odlatywały uwalniając mnie od ostatnich wydarzeń. 

Wolna. 

Zupełnie uwolniona.



Niestety gdy zabrzmiały ostatnie takty, a ja znieruchomiałam wszystko zaczęło wracać. Zwłaszcza ten smak. Jego usta, delikatne ale i stanowcze. 

Ugh! Clary daj sobie spokój! 

Usiadłam przy ścianie opierając się plecami o chłodne lustro. Zaburczało mi w brzuchu ale nie mogłam zejść teraz do jadalni, bo mogłabym natknąć się no ojca. Doskwierało mi to, że jestem całkiem sama, owszem lubiłam ciszę i chwilę sam na sam ze sobą ale świadomość, że zawsze mogę pogadać z Isabelle niosła mi ukojenie w trudnych chwilach. Takich jak ta. 

Chciałam się podnieść z podłogi gdy ostry ból przeszył moją czaszkę. Przyłożyłam palce do skroni. 

Samotna? Opuszczona?- odezwał się głos z głębi mojej głowy

-Kto tu jest?- powiedziałam starając się zapanować nad bólem

Nie znasz mnie, choć ja znam Cię doskonale. Jestem z Tobą. Zawsze. Choć może mnie nie widzisz.

-K-kim jesteś? Czego chcesz?-krzyknęłam piskliwie 

Niczego nie chcę, tylko Twojego szczęścia

-Pokaż się!

Jeszcze nie teraz. Ale już niedługo. Już niedługo, moja słodka- i zamilkł 

Co to było?! Kto to był?! Czego ode mnie chciał?!

Nie. Nie. Nie. 

Wybiegłam z sali trzaskając drzwiami. Biegnąc trzymałam się za głowę i potykałam o własne nogi. Nie wiedziałam dokąd zmierzam. Chciałam wyjść na zewnątrz ale po drodze napotkałam przeszkodę, wpadłam bowiem na osobę, którą okazał się być mój ojciec. 

-Co Ci się stało Clarisso?- powiedział łapiąc mnie mocno za ramiona

-Co Cię to obchodzi?! Puść mnie- warknęłam 

-Nie mów do mnie w ten sposób- wysyczał- I dziś chcę Cię widzieć na kolacji!

-Nie będziesz mi mówił co mam robić!- krzyknęłam 

-Przyjdziesz albo sam Cię przyprowadzę na te rude kudły- powiedział głośno. Spojrzałam na niego wystraszona. Wyszarpałam się z jego sztywnego uścisku i wybiegłam na podwórze. 

Skierowałam się prosto do ogrodu. Nie byłam tu od tak dawna. Kiedyś siadałam nad brzegiem stawku i rysowałam. Ale po śmierci mamy przestałam tu przychodzić, zamiast tego zaszywałam się wśród luster. Teraz znów poczułam się jak mała dziewczynka. Usiadłam tam gdzie dawniej i spojrzałam w niezmąconą taflę wody. 

Emocje puściły a z moich oczu popłynęły słone, gorące łzy. Nie mogłam tego dłużej powstrzymywać. Nie potrafiłam tłamsić w sobie uczuć. 

Nikt Cię nie rozumie, prawda? Ojciec jest odporny na Twoje cierpienie. Nie wiesz co czujesz do tego chłopaka, który zostawił Cię samą. Ale ja wiem co czujesz. Pomogę Ci. Tylko daj mi trochę czasu. - znów ten głos... 

Patrzyłam w swoje odbicie w wodzie, które na moment się zmieniło. Zamiast swojej twarzy zobaczyłam jakiegoś chłopaka. Nie zdążyłam dostrzec jego rysów. W oczy rzuciły mi się jego jasne, prawie białe włosy.

Co się ze mną dzieje!? 

Odskoczyłam od brzegu, przewracając się na plecy. 

Ja wariuje! 

- Hej, wszystko w porządku? Pomóc Ci?- zapytała jakaś dziewczyna wyciągając do mnie rękę, a ja z zaskoczenia, aż krzyknęłam- Nie gryzę spokojnie- zaśmiała się. Pomogła mi wstać. 

-Kim jesteś?- zapytałam podejrzliwie, wciąż trochę rozkojarzona

- Elisabeth Penhallow, ale mów mi Elise albo po prostu El- uśmiechnęła się. Była bardzo ładna, z gęstymi brąz włosami 

-A co tu robisz?- zapytałam

-Och, czyi jeszcze nic nie wiesz... Może lepiej będzie jak ojciec Ci powie- powiedziała a jej uśmiech lekko przybladł 

-Yyyy no to może chodź do środka- zaproponowałam zmieszana 

 Nie odzywałam się do niej idąc do posiadłości, a ona zachowała milczenie za co byłam jej bardzo wdzięczna. Nie miałam ochoty rozmawiać z nikim ani o niczym.  

- Widzę, że już się poznałyście. Świetnie- dobiegł nas głos ojca gdy weszłyśmy do środka 

-Witam panie Morgenstern- przywitała się grzecznie Elisabeth, czy jak jej tam

-Witam- skinął głową w jej kierunku- Rozgość się, służąca wskaże Ci Twoją sypialnię

-Kto to jest i co tu robi?- zapytałam podwyższonym głosem, nie zważając, że mogę ją urazić 

Ojciec spojrzał na mnie karcąco ale odpowiedział w miarę spokojnie

-Elisabeth będzie z nami mieszkać

Co?!

On sobie chyba, kurwa, żartuje!











Czekam na wasze komentarze 

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 4: To nie nasza wina

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Kręciłam się z prawego boku na lewy. Nie mogłam zrozumieć dlaczego to mnie spotyka. Wszystko na raz. Zostaje sama. Zupełnie.

Księżyc był coraz wyżej. Minęła północ. Pierwsza. Druga. Trzecia a ja wciąż nie mogłam zasnąć mimo, że chciałam, żeby odciąć się od tego co się stało i żeby zapomnieć o tym co się stanie.  Jutro... Dziś ten pieprzony obiad pożegnalny. Nie miałam najmniejszej ochoty myśleć o tym, że nie zobaczę przyjaciół Bóg wie ile. Czemu ojciec to robi? Przecież to jemu najbardziej zależało na Kręgu, na tym, żeby został odnowiony, więc po jaką cholerę wszystko niszczy?

 Bądź silna Morgenstern. Musisz być.





***



-Panienko... Ojciec panienki mówi, że goście już przyszli- powiedziała służąca zza drzwi

-Powiedz mu, że źle się czuję- odkrzyknęłam

-Ale panienko...

'-Idź już- przerwałam jej. Ojciec się wkurzy, wiem to, ale mało mnie to teraz obchodzi.

 Zakryłam twarz poduszką starając się pozbyć wszystkich myśli. Czemu to jest takie popieprzone? Co ojcu za różnica z kim spotyka się Isabelle? To jest jej sprawa i z pewnością nie powód by ją wysyłać do jakiegoś Instytutu! Jeśli zechce być z Simonem to przeprowadzka jej tego nie utrudni, a może wręcz przeciwnie, nawet ułatwi, bo przecież do żeby przyjechać do Mediolanu nie będzie potrzebował zgody Clave.

-Clary...- usłyszałam głos Izzy zza drzwi- My już wychodzimy... Chcemy się pożegnać- na jej słowa ogarnęła mnie złość. Wiem, że to nie jej wina ale... oni mnie zostawiają. W dupie mam takich przyjaciół

-Spierdalaj- wrzasnęłam. Nie chciałam tego powiedzieć ale puściła zapora o istnieniu której nawet nie wiedziałam, zapora wściekłości... Dochodziły do mnie przytłumione głosy chłopców najwyraźniej zdziwionych tak ostrą reakcją

-Clary- tym razem to Jace- Wiesz, że to nie nasza wina... Proszę wyjdź- chcą żebym wyszła. Dobrze. Wstałam z pościeli i rzuciłam się w kierunku drzwi, jednym szarpnięciem je otwarłam i nie wychodząc za próg zaczęłam się drzeć na całe gardło

- Nie wasza wina?! Nie wasza kurwa wina?! Rozumiem, że Alec jedzie z siostrą ale Ty mnie zostawiasz samą! Z NIM! I mówisz kurwa, że to nie Twoja wina?! Jedziesz bo wielki Jace Herondale chce odpocząć od rygoru ojca! Więc rób co chcesz i łaskawie WYPIERDALAJ Z MOJEGO DOMU!- i zatrzasnęłam im drzwi przed nosami. Wylałam z siebie wszystko. To właśnie czułam. Nie smutek. Złość na niego. Wyjeżdżał nie dla Aleca, nie dla Izzy, wyjeżdżał dla siebie. Z resztą czego ja się spodziewałam po nim? On jest pierdolonym egoistą.



Wpadłam do łazienki rozrzucając po niej wszystkie kosmetyki. Przewróciłam szafkę. Rozpieprzałam wszystko co mi wpadło w ręce o ścianę. Chciało mi się wrzeszczeć. I po co ja się powstrzymuję? Zaczęłam krzyczeć.



Wściekłość całkowicie mnie opanowała. Zdemolowałam całą łazienkę. Zniszczyłam wszystko, prawie... Stanęłam przed nietkniętą do tej pory taflą lustra. Przyglądnęłam się sobie. Wyglądałam upiornie. Makijaż przez łzy cały się rozmazał. Nawet nie wiedziałam że płakałam... Włosy miałam w nieładzie. Do czoła przyklejały mi się mokre od potu kosmyki włosów. Cała zaczęłam się trząść. Nikt nie będzie mnie doprowadzał do takiego stanu! Żaden, kurwa, pierdolony zadufany w sobie chuj!


Zacisnęłam mocno zęby. Zupełnie bezwiednie zamachnęłam się i uderzyłam pięścią w lustro sprawiając że całe pokruszyło zostawiając na moich kostkach lekkie przecięcia, i może to dziwne ale poczułam się lepiej.

 "To nie nasz wina"

Jak nie wasza? To nie ja postanawiam sobie wyjechać! Nawet nie walczyli z decyzją ojca! Nie próbowali się przeciwstawiać, po prostu uznali, że pojadą z nią!

 Znów zaczęłam ciężej oddychać. Przede mną leżał przewrócony kosz na pranie.

- Bo. Tak. Jest. Kurwa. Najłatwiej.- mówiłam do siebie kopiąc raz za razem w kosz sprawiając, że tak jak inne przedmioty w łazience już nie będzie nadawał się do użytku.

 Wypadłam z pomieszczenia prosto do sypialni zatrzaskując z całej siły drzwi, chciałam rzucić się na łóżko ale zamiast tego stanęłam oniemiała bo na mojej pościeli siedział Jace. Zebrałam się w sobie aby znów na niego nawrzeszczeć. Już wzięłam oddech, gdy dosłownie w ułamku sekundy zerwał się z posłania i już stał przy mnie zakrywając swoją dłonią moje usta.

-Ty już powiedziałaś, co myślisz. Teraz wysłuchasz co ja mam do powiedzenia.- powiedział patrząc mi w oczy- Zachowujesz się jak dziecko, Clary. Jak rozpuszczony bachor. Nie wyjeżdżamy bo mamy takie widzi mi się. Alec chce być z siostrą. A ja.... może masz rację, że chcę odpocząć od ciągłej rodzicielskiej kontroli mojej przewrażliwionej matki, ale przede wszystkim nie wyobrażam sobie zostania tu, jeśli mój parabatai byłby tak daleko. Nie rozumiesz tego i nie zrozumiesz dopóki nie będziesz mieć tej Runy- znów narosła we mnie wściekłość. Jak on śmiał tak mówić?! Wyrwałam mu się odsuwając się o krok. Zacisnęłam mocno pięści. Opanuj się, opanuj. Wzięłam głęboki wdech usiłując się uspokoić.

-Nie mam ochoty Cię słuchać- powiedziałam najspokojniej jak umiałam- Proszę, żebyś opuścił mój pokój.

 Tak cholernie chciałam mu przyłożyć. Dać mu w twarz, bo był bezczelny, jak jeszcze nigdy, ale powstrzymałam się.

Oddychaj.

-Czy Ty choć raz nie możesz niczego ułatwić? Powiedz, czy choć raz nie możesz po prostu przyjąć czegoś do wiadomości? Muszę wyjechać! Przez Ciebie!- krzyknął, a ja widziałam, że opanowany Jace wyparował.- Jesteś moją siostrą! Siostrą!

-Właśnie dlatego powinieneś zostać!- wrzasnęłam, również przestając się kontrolować.



Spojrzał na mnie w jego oczach przez moment dostrzegłam błysk wahania, które jednak znikło ępując miejsca zdecydowaniu. Zrobił krok w przód ujmując moją twarz w dłonie i nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch jego usta spoczęły na moich. Smakował miętą i winem. To było dziwne. Jakby zakazanie ale... coś w środku podpowiadało mi, że tak właśnie powinno być.





-Dlatego właśnie nie mogę zostać- szepnął i jakby nic się nie stało wyszedł, a ja stałam na środku pokoju zbyt oniemiała by go zatrzymać... Tkwiłam tak jeszcze przez kilka minut ale w końcu z zamglonymi myślami położyłam się na łóżku i po prostu wybuchłam płaczem.

Czemu to wszystko musi być takie popieprzone?!







Wiem, ten rozdział mi nie wyszedł... Miałam ostatnio dużo na głowie i jakoś żaden sensowniejszy pomysł na post nie przyszedł mi do głowy. 

Czekam na wasze komentarze.


  

czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 3: Myślę, że to nie będzie konieczne

  Dni mijały. Nieubłaganie zbliżała się zima. Z ojcem kontakty ograniczyłam do koniecznego minimum. Mimo, że minął już ponad miesiąc od tamtego zajścia w gabinecie, mój żal do niego nie miną, a i on, chyba nadal uważał, że go zawodzę.

  Przyłożyłam się do treningów ale i tak daleko mi było w sprawności bojowej moich przyjaciół. Nie czuję się swobodnie z mieczem w ręku, mam wrażenie, że on mnie ogranicza, w przeciwieństwie do ołówka który mnie uwalnia. Ostatnio więcej czas poświęciłam na doskonalenie się w tańcu i śpiewie. Gdy poddawałam się muzyce, sztuce to czułam się jakby mama była obok mnie. Brakowało mi jej. Bardzo. Zwłaszcza teraz gdy praktycznie zostałam bez ojca.

  Siedziałam na podłodze w mojej sali, opierając się plecami o chłodną taflę lustra. Szkicowałam twarz matki. Była uśmiechnięta jak zawsze. Te jej radosne oczy. Nawet ojciec nie potrafił im się oprzeć. Kochał ja, pewnie nadal kocha, ale od jej śmierci bardzo się zmienił.
  Spojrzałam na zdjęcie przyklejone do lustra po przeciwnej stronie sali. Wszyscy tam byliśmy. Wszyscy Szczęśliwi. Nawet on się uśmiechał. Nie w ten swój ironiczny i wyrachowany sposób, ale ciepło i szczerze. Podniosłam się z podłogi i podeszłam do zdjęcia. Delikatnie przejechałam palcami po sylwetce matki.

-Nawet nie wiesz jak bardzo Cię brakuje- szepnęłam.

 Uchyliłam drzwi i wyszłam na korytarz, szybko czmychnęłam do swojej sypialni. Za dwie godziny zaczynamy wieczorne zajęcia z Hodge'em, na szczęście dziś tylko historia Nephilim.
 Leżałam na łóżku co chwila zerkając na zegarek, minuty płynęły boleśnie wolno. Chciałam już mieć ten dzień za sobą, chciałam już móc się w spokoju położyć i zasnąć.

 Ktoś mocno załomotał w drzwi i nie czekając na zaproszenie po prostu wparował do pokoju. Oczywiście była to Isabelle.

-Clary, oni wiedzą! Dowiedzieli się!- zaczęła krzyczeć na wstępie.

-O co chodzi? Kto się o czym dowiedział?- zapytałam, Iz często miała problemy, które według niej były końcem świata, a według mnie zwykłą błahostką

-Rodzice! O Simonie!- powiedziała ciężko dysząc. Usiadła na moim łóżku.

 Simon to wampir, o dość nietypowej dla jego rasy przypadłości, mianowicie słońce mu nie szkodziło, mógł swobodnie poruszać się w jego blasku. Był zastępcą Raphaela, głowy nowojorskiego klanu. Niestety dla naszych rodzin Simon to przede wszystkim PODZIEMNY, znaczy to tyle, że za żadne skarby nie zaakceptują jego związku z Izzy.

-Jak się dowiedzieli?- zapytałam starając się ją uspokoić

-Nie wiem! Wpadła wściekła do mojego pokoju i nawrzeszczała na mnie za nieodpowiedzialne zachowanie, "jak mogłaś tak głupio postąpić, Isabelle?" "Nigdy więcej się z nim nie spotkasz?" - wzięłam głęboki oddech, cholera, znam Simona już od jakiegoś czasu, Izzy zdawała się przy nim promienieć, a teraz nie wiadomo co będzie dalej...


- Spokojnie, znajdziemy sposób- szepnęłam przytulając jej głowę do swojego ramienia, chociaż tak naprawdę nie byłam przekonana co swoich słów.




***


Nie słuchałam słów Hodge'a. Wiem, że zaczął mówić coś o Jonathanie- pierwszym Nocnym Łowcy, ale ja tę historię znam już na pamięć. W ogóle nie rozumiem po co się uczyć Historii Nephilim, przecież to już było, a rzeczy naprawdę ważne dzieją się właśnie w tej chwili. Owszem może i dawniej działy się tragedie, ale czy możemy coś na nie teraz poradzić? Za to mogę pomóc Isabelle , jeszcze nie wiem jak ale przecież nie można spisać tej sprawy na straty. 

- Możecie już iść- z zamyślenia wyrwał mnie głos Hodge'a 

  Wszyscy wyszliśmy z sali. Ale w holu nikt się nie odzywał, Iz i Alec bez słowa opuścili dom, żeby wrócić do siebie. Jace tylko wzruszył ramionami i poszedł w ich ślady.

Ruszyłam schodami na górę, żeby wreszcie się położyć, zasnąć i zapomnieć o wszystkich problemach. Już miałam otworzyć drzwi do sypialni gdy tuż za moimi plecami odezwał się cichy, wysoki głosik Ester- jednej z pokojówek

-Pan Morgenstern, kazał panience przekazać, żeby panienka przyszła do jego gabinetu gdy skończy panienka zajęcia- powiedziała 

-Przekaż mu, że... a z resztą nie ważne, już do niego idę- ruszyłam z powrotem w dół . Czego on tym razem chce?

 Zapukałam do drzwi i weszłam do środka nie czekając na odpowiedź, zawsze się o to wściekał ale nie będę czekać, aż łaskawie zaprosi mnie do środka.

-Chciałeś mnie widzieć?- zapytałam cicho

- Nie będę owijał w bawełnę. Jutro przychodzą na obiad Stephen z Celine i Jece'em oraz Robert z Maryse i dziećmi. Będzie to uroczysty posiłek, z okazji pożegnania Isabelle- powiedział chłodnym głosem

-Jak to "pożegnania"?!- zapytałam głośniej niż chciałam

-Razem z jej rodzicami zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie jeśli wyjedzie do Instytutu... w Mediolanie 

-Czemu? Po co ją gdzieś wysy... Chodzi o Simona tak? Czyli to był Twój pomysł?! Tylko Ty jesteś aż tak uprzedzony i tylko ty mógłbyś namówić Lightwood'ów na taką głupotę- krzyknęłam

-Jak śmiesz się do mnie zwracać takim tonem?! Jestem Twoim ojcem, winna mi jesteś szacunek!

-Jak możesz być tak... zimy? Tak nieczuły? 

-Nie odzywaj się do mnie w ten sposób, Clarisso...- chciał powiedzieć coś jeszcze ale nie słuchałam go, obróciłam się na pięcie i wyszłam, słyszałam zza pleców jak woła "zatrzymaj się, natychmiast!" ale miałam to gdzieś. Byłam już w połowie korytarza, gdy ktoś mocno złapał mnie za ramie i brutalnie odwrócił w swoją stronę

-Nigdy więcej nie waż się odwracać gdy do Ciebie mówię, zrozumiano?- wycedził przez zęby- Masz mnie szanować.

-Na szacunek trzeba zasłużyć! A Ty jesteś podłym, wzutym z uczuć egoistą- słowa wyszły z moich ust zanim zdążyłam je powstrzymać. Cofnął się o krok do tyłu, widziałam, że wytrąciłam go z równowagi ale tylko na chwile, bo po kilku sekundach w jego oczach zamiast zdziwienia pojawiła się furia. Zacisną zęby i zderzył mnie w twarz. Poczułam rozlewający się po policzku ból. 

-Jesteś bezczelną małolatą! I nie próbuj więcej mi się sprzeciwiać bo...

-Bo co- przerwałam mu cicho- Znów mnie uderzysz? Nie krępuj się- powiedziałam i zacisnęłam powieki. Mimo, że nie widziałam co robi, czułam jak bierze zamach. Ukarze mnie o wiele bardziej niż poprzednio. Czekałam cierpliwie na kolejny cios, który jednak nie nadszedł. Uchyliłam powieki. Zobaczyłam ojca z ręką w górze, wokół jego nadgarstka zaciskała się żelazna pięść Jace'a

-Myślę, że to nie będzie konieczne- powiedział spokojnie. Ojciec spojrzał na niego z niekrytą nienawiścią ale nic nie powiedział. Zacisnął mocno szczękę, wyszarpnął się z uścisku i odszedł. Nie wytrzymałam, upadłam na kolana i zaczęłam szlochać.

-Chodź- szepnął mi we włosy. Poczułam jak zaciska wokół mnie swoje ramiona i pomaga wstać.

 Wprowadził mnie do mojej sypialni i dalej do łazienki. Usiadłam na chłodnych kafelkach opierając się o wannę.

-Co Ty tu robisz?- zapytałam kiedy usiadł obok mnie

-Zapomniałem jej- odparł wyciągając zza paska stelę- Usłyszałem krzyki więc poszedłem w ich stronę, no a dalej już wiesz.

-On... On mnie uderzył- znów poczułam gorące łzy- Nie raz na mnie wrzeszczał, nie raz mnie karał ale jeszcze nigdy mnie nie uderzył!

-Nie płacz. Przejdzie mu- powiedział uspokajająco

-Ale ja go potrzebuje! Nie mam nikogo poza nim rozumiesz? Nie chcę go znienawidzić, ale to nie zależy ode mnie- zaniosłam się niepohamowanym szlochem. Przytulił mnie mocno do siebie.

-Będzie dobrze- wyszeptał

-Nie będzie. Ty tego nie rozumiesz! Masz wspaniałych rodziców, a nie takiego... potwora...- powiedziałam przez łzy- A on... ten wyjazd Isabelle... to on za tym stoi...

-Clary... Alec wysłał mi wiadomość, napisał co się stało, i on... zdecydował wyjechać z Izzy- powiedział cicho- A ja... ja chyba pojadę z nimi

Oderwałam się od niego jak poparzona

-Ale jak to?!

-To jest mój parabatai... zrozum- cała zaczęłam się trząść. Za dużo emocji... wściekłość, rozpacz, nienawiść... za dużo... Zacisnęłam powieki i uspokoiłam oddech

-Wyjdź stąd- powiedziałam opanowanym głosem

-Ale, Clary...

-WYNOŚ SIĘ!


  Proszę, nawet przed czasem.

Czekam na komentarze 


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 2: Jesteś psychopatą, wiesz?

  Mój spokojny sen został przerwany przez natrętny, nieustający i tak cholernie wkurwiający i bezczelny głos Jace'a: "Clary wstawaj. No już rusz tyłek."

-Odwal się- jęknęłam przekręcając się na drugi bok.

-Królewno, ja się mogę odwalić, ale masz piętnaście minut do rozpoczęcia treningu, a wątpię, żeby Twój ojciec był zadowolony faktem, że się spóźnisz- powiedział z rozbawieniem

-Cooo?- wrzasnęłam natychmiastowo siadając na łóżku- Oszalałeś?! czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?!

  Nie czekałam na odpowiedz szeroko uśmiechniętego blondyna, tylko wyprułam z pościeli chwytając w biegu wieczorem przygotowany strój ćwiczebny. Wpadłam jak burza do łazienki. Nie ma sensu brać prysznica i tak nie zdążę. Spojrzałam w lustro, cholera wyglądam jak jakiś wyklęty... Oblałam twarz lodowatą wodą i szybko zebrałam włosy w kitkę. Isabelle mnie konkretnie ochrzani za to jak się prezentuje.

- Idziemy?- zapytałam wychodząc z łazienki

- Jasne- mruknął tylko w odpowiedzi i wzruszył ramionami- Nawet szybko Ci poszło- dodał

Przemierzyliśmy długie korytarze posiadłości w ciszy. Wiedziałam, że i tak jesteśmy spóźnieni. Jeśli ojciec był na dole to... mam jednym słowem przejebane.

-Clarisso Morgenstern!- usłyszałam krzyk ojca. Zacisnęłam zęby. Jak go znam, to teraz konkretnie mnie przeczołga a potem da jeszcze konkretniejszy wycisk- Czy możesz mi łaskawie powiedzieć dlaczego się spóźniasz?

-Wybacz, ja... zaspałam- powiedziałam cicho

-Zaspałaś?! Jak można...- zaczął krzyczeć ale przerwało mu chrząknięcie Hodge'a

-Przepraszam, że przeszkadzam ale chciałbym już zacząć zajęcia- powiedział spokojnie. Ojciec zacisnął zęby i spojrzał na mnie morderczym wzrokiem

-Porozmawiamy później- powiedział groźnie niskim głosem i odszedł w stronę swojego gabinetu.

Zajebisty początek dnia, no nie ma co...

-Zapraszam- powiedział wskazując dłonią na drzwi od sali treningowej. Ruszyliśmy w jego stronę, a gdy przechodziłam przez próg obok stającego w drzwiach nauczyciela szepnęłam tylko ciche:

-Dziękuje- on uśmiechnął się blado. Oboje byliśmy świadomi, że kara mnie nie ominie ale może chociaż się opóźni.

 Trening szczerze mówiąc był beznadziejny. Jace obezwładniał mnie za każdym razem gdy walczyliśmy w parach. Skoki z belek też mi nie poszły. Nogi trzęsły mi się na ćwiczeniu z równowagi.

-Skup się, Clary- powiedział Hodge, gdy po raz czwarty z rzędu sztylet którym rzucałam zamiast wbić się w manekina wylądował na podłodze.

 Starałam się, naprawdę ale wciąż denerwowałam się tym co nadejdzie, gdy skończy się trening. Wiem, że powinnam się już przyzwyczaić do kar ojca, do tego, że jest surowy i zimny, ale nie potrafiłam. Chciałbym czasem, żeby okazał jakieś ludzkie uczucia, nie miłość, bo ta akurat jest pojęciem zupełnie abstrakcyjnym, ale chociaż krztynę zrozumienia.

-Dobrze, to wszystko na dziś. Juro zajęcia z historii Nocnych Łowców- zakończył trener. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z sali z opuszczoną głową. Chciałam iść do siebie ale tuż przed tym jak wyszłam na schody usłyszałam zimny i dobrze znany mi głos

-Zapraszam do gabinetu- powiedział

 Z mocno bijącym sercem weszłam za nim do pomieszczenia w którym mieściło się biuro. Idealnie odzwierciedlało jego charakter, zimne i budzące respekt a nawet trochę strach. Pod oknem stało ogromne biurko z hebanowego drewna. Wszedł za nie ale nie usiadł na skórzanym fotelu tylko oparł dłonie o blat.

-Powiedz mi, czemu choć jeden raz nie możesz zrobić czegoś tak jak trzeba?- zapytał spokojnym ale chłodnym głosem- Dlaczego to Ty jesteś zawsze tym słabym ogniwem?

Spuściłam wzrok na swoje buty i zaczęłam nerwowo bawić się palcami. Szczerze mówiąc spodziewałam się raczej, że będzie wrzeszczał, że mnie ukarze dodatkowymi treningami ale ten jego zimny ton z nutą zawodu... To było jeszcze gorsze niż krzyk

-Ja naprawdę wiązałem z Tobą wielkie dzieje... Krąg... On ma opierać się na Tobie, ale Ty...- przerwał  spojrzał mi głęboko w oczy. Nie było w nich gniewu, był tylko zawód- Rozczarowałaś mnie Clarisso...

-Ojcze, ja...- zaczęłam ale uciszył mnie podnosząc dłoń

-Zejdź mi z oczu

 To było jak gwóźdź do trumny. Oczy zaszły mi łzami ale nie dałam mi spłynąć po policzkach, o nie, nie dam mu tej satysfakcji. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z gabinetu.Co się zmieniło? Dlaczego nie nakrzyczał na mnie, czemu nie ukarał mnie tak jak zwykle? Często mówił mi , że mogłabym się "bardziej postarać", że nie jestem dość dobra, ale nigdy nie mówił tego w tak opanowanym stanie. Myślałam, że mówił to w gniewie, ale teraz wiem, że naprawdę go zawodzę... za każdym razem...

 Weszłam do swojego pokoju. Siedzieli tu moi przyjaciele, którzy na mój widok ucichli przerywając żywą dyskusję.

-I... i jak?- zapytała z wahaniem Isabelle

 Zamknęłam oczy opierając się plecami o drzwi. Pozwoliłam łzom wypłynąć. I powoli, bardzo powolutku osunęłam się na ziemię.


Brunetka podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu, ale ja ją strzepnęłam podrywając się z miejsca. Usiadłam na łóżku chowając twarz w dłoniach.

-Chciałbym zostać sama- powiedziałam chicho.

- Clary...- zaczęła brunetka

-Isabelle. Chcę. Zostać. Sama- wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Po chwili usłyszałam jak zamykają się drzwi. Wzięłam głęboki wdech i podniosłam głowę. Niestety nie zostałam sama w pokoju. Przede mną stał Jace.

-Do Ciebie trzeba jakoś inaczej mówić?- warknęłam

-Możesz, sobie mówić co chcesz ale ja cię znam... Po za tym nie znoszę patrzeć na smutnych ludzi... Moja uroda na tym cierpi. Zmarszczki, no wiesz...- powiedział siadając obok mnie

-Ty mnie próbujesz pocieszyć? Bo coś Ci nie idzie...

-Ależ kotku, ja jestem wielofunkcyjny. Mogę Cię pocieszyć, albo przytulić, albo ewentualnie przejść się z Tobą przez Alicante, jeśli chcesz poczuć na sobie zazdrosne spojrzenia dziewcząt, które chciałby być na Twoim miejscu. A jak już mnie spalą to możesz sobie mnie dorzucić do kremu, żeby błyszczeć choć trochę tak jak ja- powiedział szczerząc te swoje bielutkie zęby. Mimowolnie zaczęłam się śmiać

-Jesteś psychopatą, wiesz?- zapytałam usiłując zdusić chichot

-Ale za to jakim przystojnym- przewróciłam oczami. Tylko Jace potrafi powiedzieć coś takiego i tylko on potrafi sprawić, żebym zaczęła się śmiać mimo, że przed chwilą płakałam. Podniosłam na niego wzrok.

-Dziękuję- szepnęłam

-Powiedziałbym, że nie ma za co, ale wtedy bym skłamał- uśmiechnął się jeszcze szerzej. Pokręciłam głową. On jest niemożliwy- A teraz pod prysznic, Morgenstern, bo śmierdzisz potem i coś jakby... hmm rezygnacją... No już, jazda do łazienki.


 Nie komentowałam tego.  Jace.. to Jace. Bardziej logicznie nie da się tego wyjaśnić.

 Woda rozluźniła moje mięśnie, do tej pory nie wiedziałam, że jestem aż tak spięta. Stałam pod gorącym strumieniem aż ciepła woda się skończyła. Kto by pomyślał, taka rezydencja i ograniczona dostępność do ciepłej wody... Wyskoczyłam z kabiny otulając się miękkim ręcznikiem. Oczywiście nie wzięłam żadnych ubrać... Brawo Clary... Brawo...

 Wychyliłam się zza drzwi. Na łóżku nie było nikogo więc ostrożnie weszłam do pokoju, niestety nie miałam tyle szczęścia, bo Jace siedział przy moim biurku i wertował jakąś książkę. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi obrócił się w moją stronę.

-No no no, Morgenstern, niezłe nogi- uśmiechnął się łobuzersko a na moją twarz wpełzł niechciany rumieniec. Otuliłam się ciaśniej miękką tkaniną

-Coś Ty nagle taka wstydliwa? Już zapomniałaś jak wskoczyliśmy nago do fontanny przed domem- zaśmiałam się na tu wspomnienie

-Ale nam się wtedy dostało...

-A kiedy nam się nie dostało? Zawsze coś musieliśmy przeskrobać. Dobra a teraz już idź się ubrać bo masz buźkę w kolorze włosów- powiedział śmiejąc się

-Jesteś... nie do wytrzymania- stwierdziłam kwaśno podchodząc do komody.

-Wiem.





I oto mamy rozdział drugi

No i jak podoba wam się?

P.S. Zajrzyjcie do Bohaterów, mam nadzieję, że przypadną wam do gustu 

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 1: Nasza czwórka

   Świat w którym żyje daleki jest od dobrze pojmowanej przez Przyziemnych normalności. Moje życie pełne jest niebezpieczeństw. Pewnie dla zwykłego Przyziemnego brzmi to super, ale ja po szesnastu latach bycia Nephilim zdążyłam zrozumieć, że w normalności nie ma nic złego. Naprawdę czasem chciałabym mieć dylemat jaką sukienkę włożyć na bal, a nie jaka broń będzie mi potrzebna na polowaniu.

  Wychowano mnie surową ręką, ojciec zawsze powtarzał by nie ufać nikomu, by nikogo nie kochać bo miłość nas niszczy. Długo mu nie wierzyłam, o słuszności jego słów przekonałam się dopiero gdy umarła mama. Patrzyłam na cierpienie ojca i wiedziałam, że cierpi bo kochał swoją żonę a teraz musi się pogodzić, że już nigdy jej nie zobaczy. Załamał się po tym wszystkim. Stał się jeszcze bardziej zimny,  jeszcze bardziej surowy, ale mimo to wiem, że gdzieś tam w głębi duszy, mój tato mnie kocha tylko sam boi się przed sobą do tego przyznać, żeby znów nie musieć cierpieć.

  Mój dom to tak naprawdę gigantyczna posiadłość z wielkim ogrodem. Położona jest niedaleko jeziora Lyn i jakąś godzinę drogi konno od Alicante. Z okna mojej sypialni można zobaczyć dach domu Lightwood'ów, mieszkają tam Alec i Isabelle razem z rodzicami i młodszym bratem, są też moimi przyjaciółmi- jednymi z nielicznych bo oprócz nich mam jeszcze tylko Jace'a. Z nim chyba jestem najbliżej. Znamy się właściwie od zawsze, nasze rodziny są bardzo zaprzyjaźnione. Po za tym nasi ojcowie to Parabatai. Kiedyś za młodu mój ojciec- Valentine i ojciec Jace'a- Stephen założyli stowarzyszenie do walki z demonami nazywane Kręgiem. Należeli do niego wszyscy najznamienitsi Łowcy ich pokolenia. Niestety z czasem Clave przestało akceptować fakt, że powstaje nowa organizacja z niezależną władzą, do której wstępuje co raz więcej Nephilim, więc postanowili jakoś zaradzić rozprzestrzenianiu i rozwijaniu się Kręgu, poprzez dosłowne zawalenie jego członków obowiązkami wobec Rady. Nie przewidzieli tylko, że trzy główne rody Kręgu: Morgenstern, Herondale i Lightwood nie odpuszczą tak łatwo. Obarczyli nas- swoje dzieci- obowiązkiem odnowienia Kręgu gdy przyjdzie na to odpowiedni czas. Dlatego teraz nasza czwórka: Jace, Isabelle, Alec i ja tworzymy Nowy Krąg. Wiem cztery osoby mogą wydawać się niewielką ilością ale na razie jesteśmy- całe nasze pokolenie- zbyt młodzi żeby móc działać bez zezwoleń Clave. Musimy czekać aż wszyscy staniemy się pełnoletnimi Nocnymi Łowcami.

Większość młodych Nephilim kształci się w Instytutach, ale nie jest to przymus dlatego cześć uczy się tu w Idrisie, i do tych właśnie nielicznych należy nasza czwórka.
Naszym nauczycielem jest Hodge Starkweather a z racji tego, że tylko nasza posiadłość posiada salę wykładową i salę do treningów,  pełni też funkcję szkoły. Mi osobiście to odpowiada, przynajmniej mogę sobie pospać nieco dłużej niż moi przyjaciele, no chyba, że coś przeskrobie i  ojciec każe mi biegać nad ranem za karę. Bywa surowy to fakt ale miewa swoje przejawy dobroci. Zaakceptował, choć z trudem, że moim żywiołem jest sztuka i na czternaste urodziny przerobił jedną z sypialni gościnnych na salę lustrzaną,  żebym mogła swobodnie tańczyć i mieć swoją własną przestrzeń, oprócz tańca zajmuję się też śpiewem,  zdarza mi się coś napisać ale przede wszystkim kocham malować i szkicować. Mam tu swój azyl do którego nie ma prawa wejść nikt oprócz mnie, nawet moi przyjaciele nie mają tu wstępu.

-Panienko Morgenstern- usłyszałam cichutki głosik zza drzwi

-Proszę- odparłam zmęczonym głosem. Już dawno temu porzuciłam próby przekonania służby, że jestem Clary a nie panienka Morgenstern.

-Panienko, panienka Isabelle już jest- powiedziała cicho- Jest już panienka gotowa żeby ją przyjąć?

- Na pewno jest!  Co nie Morgenstern? Gotowa na babski wieczór? -krzyknęła brunetka wpadając do pokoju. Przewróciłam oczami, no cóż, taka właśnie jest Isabelle, bezpośrednia, szczera, rozrywkowa no i ma protokół w głębokim poważaniu.

-Babski? Jak znam życie to chłopaki za najwyżej godzinę znudzą się swoim towarzystwem i postanowią "ubarwić" nasz wieczór.- powiedziałam kwaśno, ale miałam racje, jeszcze nigdy nie spędziłyśmy wieczoru we dwie bo Alec i Jace zawsze się wpraszali.

-Dobra, to skoro ich jeszcze nie ma... puść farbę Morgenstern., co się szykuje między tobą a naszym blondaskiem?- zapytała. Westchnęłam ciężko. Izzy zawsze próbowała się doszukać jakichś argumentów "za" jeśli chodzi o Jace'a i mnie.

-Isabelle- powiedziałam łapiąc ją za ramiona- Odpuść. Między mną a nim nie ma absolutnie nic. Nigdy nic nie było i nigdy nic nie będzie.

-Czyżby?- stwierdziła kpiąco

-Posłuchaj, mało jest rzeczy na tym świecie, których jestem tak pewna, jak tego, że Jace Herondale jest najważniejszą osobą w moim... no nie rób takiej urażonej miny, wiesz, że też jesteś bardzo ważna, w każdym razie, skoczyłabym za  nim w ogień, dałabym się za niego poszatkować i naprawdę go kocham ale TYLKO JAK BRATA- powiedziałam dobitnie z nadzieją, że w końcu zrozumiała, ale ona spojrzała na mnie tylko spode łba, a jej oczy wyrażały tylko: "jaaaaaasne a ja jestem anioł Razjel". A z resztą co mnie to obchodzi? Jej i tak nie przegada.

-No jak sobie chcesz- powiedziała kwaśno- Ooo chłopcy już są! Kurcze znudzili się sobą szybciej niż zwykle- dodała patrząc w ekran telefonu. Jakim cudem ona ma tu zasięg?! Przecież żaden telefon w Idrisie nie działa!

 Zgadnie z tym co powiedziała, po chwili odrzwi otwarły się z hukiem a do sypialni wpadli Jace i Alec. Standardowo w butach wpakowali się w moją pościel, już nawet nie reagowałam, zawsze to robili, mimo moich próśb więc nie było sensu błagać, żeby zmienili nawyki.

-Mam coś dla was- oznajmił Alec wyciągając zza pleców dwie butelki piwa

-Skąd to masz?!- wykrzyknęła jakże uradowana brunetka

-Magnus- to słowo wystarczyło za wszystkie wyjaśnienia. Magnus to "przyjaciel Aleca", jest czarownikiem, mieszka w Nowym Yorku więc często prosimy go o tego typu przysługi, bo alkoholu w Idrisie żadne z nas za skarby świata by nie dostało.

-Ale czemu tylko dwa?- zapytał Jace

-Bo to dla was, znaczy Ciebie i Clary, ja i Izzy musimy spadać, matka kazała nam wracać-powiedział brunet

-To po jaką cholerę tu przyłaziłeś?! A poza ona nie będzie mówić co mam robić!- zirytowała się jego siostra

-Powalisz, że zacytuje naszą matkę: "dokąd mieszkasz pod moim dachem, masz być posłuszna"- powiedział naśladując głos Maryse- No nie marudź tylko chodź, przynajmniej się wyśpisz na jutrzejsze zajęcia. Nie odezwała się tylko wstała i wymaszerowała z pokoju z podniesioną głową. No tak, czyżbym zapomniała wcześniej dodać, że jest też bardzo dumna i zawsze ma ostatnie słowo? Taaak.

- Ona się nigdy nie zmieni- powiedział blondyn z uśmiechem kręcąc głową

-Co jej zrobisz? Taka już jest. Na Anioła jak sobie pomyślę, że zaczynamy jurto o 6:00 to mi słabo. Takiemu Tobie to jednak jest dobrze, rodzice wyjechali to masz dom wolny, a ja tu muszę gnić z NIM.

-Nie przesadzaj nie jest taki zły. Dobra a tak swoją drogą, nie wiesz, która sypialnia ma być moja?

-Yyyy Twoja?- zapytałam zdziwiona

-Ojciec Ci nie mówił? Rodzice zakwaterowali mnie tu na tydzień, wiesz, bali się mnie zostawić samego po... ostatnim

-Chryste, czyli muszę Cię znosić przez tydzień? Za jakie grzechy?!- powiedziałam udając rozpacz

-Ranisz mnie- stwierdził łapiąc się za bok jakby naprawdę odczuwał ból- Jak możesz mnie nie chcieć? Wiesz ile dziewcząt marzyłoby, żeby się z Tobą zamienić? Jestem przecież świetny i seksowny i...

-Skromny?- przerwałam mu

-O nie słoneczko, skromność to cecha szarych myszek. Co byłby za mnie za niegodziwy człowiek, gdybym pozbawił świata takiego cudeńka?- zapytał wskazując ręką na samego siebie

-Myślę, że świat jakoś by to przeżył- wyszeptałam, a on się uśmiechnął ukazując rząd białych ząbków- A co do Twojego pytania to śpij gdzie masz ochotę.

-Nawet tu?- poruszył brwiami w górę i dół

-O ile lubisz spać na podłodze, to tak, nawet tu

-Czyli mam do wyboru albo twarda podłoga i Twoje chrapanie albo wygodne łóżko, tak? Och uwielbiam wyzwania! Zostaję- wstał i szybko wparował do łazienki. Siedział tak i siedział. Minęła co najmniej godzina zanim wyszedł.

-Powiedz mi czy musisz układać włosy nawet przed snem?

-Ja zawsze muszę być perfekcyjny

Westchnęłam i powlokłam się do łazienki. Pod prysznicem zaczęłam myśleć o tym co mówiła Isabelle. Skąd jej mogło do głowy przyjść, że mnie i Jace'a może łączyć coś więcej niż przyjaźń?
Wytarłam się szybko i weszłam do sypialni. Blondyn leżał na podłodze z rękami pod głową. Niech mu będzie, skoro chce spać na podłodze, to niech śpi. Weszłam pod kołdrę, przykrywając się nią szczelnie, cholera zrobiło się chłodnawo.

-Znaj moją dobroć- powiedziałam rzucając w niego kocem i poduszką- Dobranoc

-Dobranoc, Aniele.


 Ok nie jest jakoś najgorzej. W kwestii organizacyjnej: 

- rozdziały będą średnio raz w tygodniu

-posty będą pisane z perspektywy Clary, czasem może się zdarzyć, że rozdział będzie "oczami Jace'a" ale to raczej rzadko

A teraz najważniejsze: Co myślicie? Podoba wam się pomysł?

czwartek, 2 kwietnia 2015

Prolog

 Czy zastanawialiście się kiedyś
jak to jest 
gdy najbliższa osoba 
wbija nóż w plecy,
gdy zamiast podać rękę
popycha jeszcze raz?


Czy myśleliście kiedyś
nad tym czy będziecie gotowi
by zdradzić samego siebie,
by porzucić wszystko w co wierzyliście,
by zabić kogoś kto ocalił wsze życie...
...by zabić przyjaciela?

Ja też nie 
I to był pierwszy błąd