wtorek, 28 kwietnia 2015

Rozdział 5: Daj mi trochę czasu

To już ponad tydzień.

Osiem pieprzonych dni od kiedy wyjechali.

 Pewnie świetnie się teraz bawią poznając nowych ludzi w swoim "nowym domu". Ja nie wychodzę ze swojego pokoju. Ojciec nie reaguje, że nie pojawiam się na treningach. I dobrze. 
Wciąż wraca do mnie to co powiedział i zrobił Jace. Czy to możliwe, żeby coś do mnie czuł? Na pewno nie. To był mój brat. Ale dlaczego mnie pocałował? 

 Jace nie kochał.

 Nikogo. 

Był lojalny, szczery, zdarzało mu się być troskliwym. Ale nie kochał.
 Wychowaliśmy się razem. Nigdy nie myślałam o nim jak o kimś więcej. Jace nie potrzebował nikogo. Zaliczał dziewczyny jedną po drugiej. Czasem dwie na raz, ale to rzadziej. Był świetnym przyjacielem, ale nikim więcej. Nie chciałam by był kimś więcej. On się bawił dziewczynami. Przeszłoby mu za max miesiąc a wtedy wszystko by się spieprzyło, wszystko co budowaliśmy przez lata. Nie chciałabym kolejną naiwną wierzącą w to, że się zakochał. 

 Muszę odreagować. Trochę ruchu dobrze mi zrobi. A najlepszy sposób na ruch to taniec. Uwalniał mnie. Tańcząc miałam skrzydła, a mój świat nie miał granic. 

 Ruszyłam do sali lustrzanej, mijając po drodze rząd drzwi. Na ścianach wisiały obrazy a na nich zapisana cała historia Morgenstern'ów. Portrety moich przodków zdawały się wodzić za mną wzrokiem. Nie znałam imion połowy z nich. Wszyscy mieli tą samą zimną, wyrachowaną minę. 

Otwarłam dwuskrzydłowe drzwi i weszłam do środka. Czułam się tu bezpieczna. Zamknęłam oczy i wzięłam głęboki wdech. Wcisnęłam przycisk na pilocie a z głośników zaczęły sączyć się przyjemne, wysokie dźwięki fortepianu. 

Wpatrzyłam się w jedno ze swoich odbić. Dziewczyna po drugiej stronie była blada z podkrążonymi oczami.
 Przestań.

Jeszcze raz zaczerpnęłam powietrza stając na puentach i zaczynając delikatnie się poruszać. Z każdym kolejnym ruchem moje myśli odlatywały uwalniając mnie od ostatnich wydarzeń. 

Wolna. 

Zupełnie uwolniona.



Niestety gdy zabrzmiały ostatnie takty, a ja znieruchomiałam wszystko zaczęło wracać. Zwłaszcza ten smak. Jego usta, delikatne ale i stanowcze. 

Ugh! Clary daj sobie spokój! 

Usiadłam przy ścianie opierając się plecami o chłodne lustro. Zaburczało mi w brzuchu ale nie mogłam zejść teraz do jadalni, bo mogłabym natknąć się no ojca. Doskwierało mi to, że jestem całkiem sama, owszem lubiłam ciszę i chwilę sam na sam ze sobą ale świadomość, że zawsze mogę pogadać z Isabelle niosła mi ukojenie w trudnych chwilach. Takich jak ta. 

Chciałam się podnieść z podłogi gdy ostry ból przeszył moją czaszkę. Przyłożyłam palce do skroni. 

Samotna? Opuszczona?- odezwał się głos z głębi mojej głowy

-Kto tu jest?- powiedziałam starając się zapanować nad bólem

Nie znasz mnie, choć ja znam Cię doskonale. Jestem z Tobą. Zawsze. Choć może mnie nie widzisz.

-K-kim jesteś? Czego chcesz?-krzyknęłam piskliwie 

Niczego nie chcę, tylko Twojego szczęścia

-Pokaż się!

Jeszcze nie teraz. Ale już niedługo. Już niedługo, moja słodka- i zamilkł 

Co to było?! Kto to był?! Czego ode mnie chciał?!

Nie. Nie. Nie. 

Wybiegłam z sali trzaskając drzwiami. Biegnąc trzymałam się za głowę i potykałam o własne nogi. Nie wiedziałam dokąd zmierzam. Chciałam wyjść na zewnątrz ale po drodze napotkałam przeszkodę, wpadłam bowiem na osobę, którą okazał się być mój ojciec. 

-Co Ci się stało Clarisso?- powiedział łapiąc mnie mocno za ramiona

-Co Cię to obchodzi?! Puść mnie- warknęłam 

-Nie mów do mnie w ten sposób- wysyczał- I dziś chcę Cię widzieć na kolacji!

-Nie będziesz mi mówił co mam robić!- krzyknęłam 

-Przyjdziesz albo sam Cię przyprowadzę na te rude kudły- powiedział głośno. Spojrzałam na niego wystraszona. Wyszarpałam się z jego sztywnego uścisku i wybiegłam na podwórze. 

Skierowałam się prosto do ogrodu. Nie byłam tu od tak dawna. Kiedyś siadałam nad brzegiem stawku i rysowałam. Ale po śmierci mamy przestałam tu przychodzić, zamiast tego zaszywałam się wśród luster. Teraz znów poczułam się jak mała dziewczynka. Usiadłam tam gdzie dawniej i spojrzałam w niezmąconą taflę wody. 

Emocje puściły a z moich oczu popłynęły słone, gorące łzy. Nie mogłam tego dłużej powstrzymywać. Nie potrafiłam tłamsić w sobie uczuć. 

Nikt Cię nie rozumie, prawda? Ojciec jest odporny na Twoje cierpienie. Nie wiesz co czujesz do tego chłopaka, który zostawił Cię samą. Ale ja wiem co czujesz. Pomogę Ci. Tylko daj mi trochę czasu. - znów ten głos... 

Patrzyłam w swoje odbicie w wodzie, które na moment się zmieniło. Zamiast swojej twarzy zobaczyłam jakiegoś chłopaka. Nie zdążyłam dostrzec jego rysów. W oczy rzuciły mi się jego jasne, prawie białe włosy.

Co się ze mną dzieje!? 

Odskoczyłam od brzegu, przewracając się na plecy. 

Ja wariuje! 

- Hej, wszystko w porządku? Pomóc Ci?- zapytała jakaś dziewczyna wyciągając do mnie rękę, a ja z zaskoczenia, aż krzyknęłam- Nie gryzę spokojnie- zaśmiała się. Pomogła mi wstać. 

-Kim jesteś?- zapytałam podejrzliwie, wciąż trochę rozkojarzona

- Elisabeth Penhallow, ale mów mi Elise albo po prostu El- uśmiechnęła się. Była bardzo ładna, z gęstymi brąz włosami 

-A co tu robisz?- zapytałam

-Och, czyi jeszcze nic nie wiesz... Może lepiej będzie jak ojciec Ci powie- powiedziała a jej uśmiech lekko przybladł 

-Yyyy no to może chodź do środka- zaproponowałam zmieszana 

 Nie odzywałam się do niej idąc do posiadłości, a ona zachowała milczenie za co byłam jej bardzo wdzięczna. Nie miałam ochoty rozmawiać z nikim ani o niczym.  

- Widzę, że już się poznałyście. Świetnie- dobiegł nas głos ojca gdy weszłyśmy do środka 

-Witam panie Morgenstern- przywitała się grzecznie Elisabeth, czy jak jej tam

-Witam- skinął głową w jej kierunku- Rozgość się, służąca wskaże Ci Twoją sypialnię

-Kto to jest i co tu robi?- zapytałam podwyższonym głosem, nie zważając, że mogę ją urazić 

Ojciec spojrzał na mnie karcąco ale odpowiedział w miarę spokojnie

-Elisabeth będzie z nami mieszkać

Co?!

On sobie chyba, kurwa, żartuje!











Czekam na wasze komentarze 

środa, 22 kwietnia 2015

Rozdział 4: To nie nasza wina

Przez całą noc nie zmrużyłam oka. Kręciłam się z prawego boku na lewy. Nie mogłam zrozumieć dlaczego to mnie spotyka. Wszystko na raz. Zostaje sama. Zupełnie.

Księżyc był coraz wyżej. Minęła północ. Pierwsza. Druga. Trzecia a ja wciąż nie mogłam zasnąć mimo, że chciałam, żeby odciąć się od tego co się stało i żeby zapomnieć o tym co się stanie.  Jutro... Dziś ten pieprzony obiad pożegnalny. Nie miałam najmniejszej ochoty myśleć o tym, że nie zobaczę przyjaciół Bóg wie ile. Czemu ojciec to robi? Przecież to jemu najbardziej zależało na Kręgu, na tym, żeby został odnowiony, więc po jaką cholerę wszystko niszczy?

 Bądź silna Morgenstern. Musisz być.





***



-Panienko... Ojciec panienki mówi, że goście już przyszli- powiedziała służąca zza drzwi

-Powiedz mu, że źle się czuję- odkrzyknęłam

-Ale panienko...

'-Idź już- przerwałam jej. Ojciec się wkurzy, wiem to, ale mało mnie to teraz obchodzi.

 Zakryłam twarz poduszką starając się pozbyć wszystkich myśli. Czemu to jest takie popieprzone? Co ojcu za różnica z kim spotyka się Isabelle? To jest jej sprawa i z pewnością nie powód by ją wysyłać do jakiegoś Instytutu! Jeśli zechce być z Simonem to przeprowadzka jej tego nie utrudni, a może wręcz przeciwnie, nawet ułatwi, bo przecież do żeby przyjechać do Mediolanu nie będzie potrzebował zgody Clave.

-Clary...- usłyszałam głos Izzy zza drzwi- My już wychodzimy... Chcemy się pożegnać- na jej słowa ogarnęła mnie złość. Wiem, że to nie jej wina ale... oni mnie zostawiają. W dupie mam takich przyjaciół

-Spierdalaj- wrzasnęłam. Nie chciałam tego powiedzieć ale puściła zapora o istnieniu której nawet nie wiedziałam, zapora wściekłości... Dochodziły do mnie przytłumione głosy chłopców najwyraźniej zdziwionych tak ostrą reakcją

-Clary- tym razem to Jace- Wiesz, że to nie nasza wina... Proszę wyjdź- chcą żebym wyszła. Dobrze. Wstałam z pościeli i rzuciłam się w kierunku drzwi, jednym szarpnięciem je otwarłam i nie wychodząc za próg zaczęłam się drzeć na całe gardło

- Nie wasza wina?! Nie wasza kurwa wina?! Rozumiem, że Alec jedzie z siostrą ale Ty mnie zostawiasz samą! Z NIM! I mówisz kurwa, że to nie Twoja wina?! Jedziesz bo wielki Jace Herondale chce odpocząć od rygoru ojca! Więc rób co chcesz i łaskawie WYPIERDALAJ Z MOJEGO DOMU!- i zatrzasnęłam im drzwi przed nosami. Wylałam z siebie wszystko. To właśnie czułam. Nie smutek. Złość na niego. Wyjeżdżał nie dla Aleca, nie dla Izzy, wyjeżdżał dla siebie. Z resztą czego ja się spodziewałam po nim? On jest pierdolonym egoistą.



Wpadłam do łazienki rozrzucając po niej wszystkie kosmetyki. Przewróciłam szafkę. Rozpieprzałam wszystko co mi wpadło w ręce o ścianę. Chciało mi się wrzeszczeć. I po co ja się powstrzymuję? Zaczęłam krzyczeć.



Wściekłość całkowicie mnie opanowała. Zdemolowałam całą łazienkę. Zniszczyłam wszystko, prawie... Stanęłam przed nietkniętą do tej pory taflą lustra. Przyglądnęłam się sobie. Wyglądałam upiornie. Makijaż przez łzy cały się rozmazał. Nawet nie wiedziałam że płakałam... Włosy miałam w nieładzie. Do czoła przyklejały mi się mokre od potu kosmyki włosów. Cała zaczęłam się trząść. Nikt nie będzie mnie doprowadzał do takiego stanu! Żaden, kurwa, pierdolony zadufany w sobie chuj!


Zacisnęłam mocno zęby. Zupełnie bezwiednie zamachnęłam się i uderzyłam pięścią w lustro sprawiając że całe pokruszyło zostawiając na moich kostkach lekkie przecięcia, i może to dziwne ale poczułam się lepiej.

 "To nie nasz wina"

Jak nie wasza? To nie ja postanawiam sobie wyjechać! Nawet nie walczyli z decyzją ojca! Nie próbowali się przeciwstawiać, po prostu uznali, że pojadą z nią!

 Znów zaczęłam ciężej oddychać. Przede mną leżał przewrócony kosz na pranie.

- Bo. Tak. Jest. Kurwa. Najłatwiej.- mówiłam do siebie kopiąc raz za razem w kosz sprawiając, że tak jak inne przedmioty w łazience już nie będzie nadawał się do użytku.

 Wypadłam z pomieszczenia prosto do sypialni zatrzaskując z całej siły drzwi, chciałam rzucić się na łóżko ale zamiast tego stanęłam oniemiała bo na mojej pościeli siedział Jace. Zebrałam się w sobie aby znów na niego nawrzeszczeć. Już wzięłam oddech, gdy dosłownie w ułamku sekundy zerwał się z posłania i już stał przy mnie zakrywając swoją dłonią moje usta.

-Ty już powiedziałaś, co myślisz. Teraz wysłuchasz co ja mam do powiedzenia.- powiedział patrząc mi w oczy- Zachowujesz się jak dziecko, Clary. Jak rozpuszczony bachor. Nie wyjeżdżamy bo mamy takie widzi mi się. Alec chce być z siostrą. A ja.... może masz rację, że chcę odpocząć od ciągłej rodzicielskiej kontroli mojej przewrażliwionej matki, ale przede wszystkim nie wyobrażam sobie zostania tu, jeśli mój parabatai byłby tak daleko. Nie rozumiesz tego i nie zrozumiesz dopóki nie będziesz mieć tej Runy- znów narosła we mnie wściekłość. Jak on śmiał tak mówić?! Wyrwałam mu się odsuwając się o krok. Zacisnęłam mocno pięści. Opanuj się, opanuj. Wzięłam głęboki wdech usiłując się uspokoić.

-Nie mam ochoty Cię słuchać- powiedziałam najspokojniej jak umiałam- Proszę, żebyś opuścił mój pokój.

 Tak cholernie chciałam mu przyłożyć. Dać mu w twarz, bo był bezczelny, jak jeszcze nigdy, ale powstrzymałam się.

Oddychaj.

-Czy Ty choć raz nie możesz niczego ułatwić? Powiedz, czy choć raz nie możesz po prostu przyjąć czegoś do wiadomości? Muszę wyjechać! Przez Ciebie!- krzyknął, a ja widziałam, że opanowany Jace wyparował.- Jesteś moją siostrą! Siostrą!

-Właśnie dlatego powinieneś zostać!- wrzasnęłam, również przestając się kontrolować.



Spojrzał na mnie w jego oczach przez moment dostrzegłam błysk wahania, które jednak znikło ępując miejsca zdecydowaniu. Zrobił krok w przód ujmując moją twarz w dłonie i nim zdążyłam wykonać jakikolwiek ruch jego usta spoczęły na moich. Smakował miętą i winem. To było dziwne. Jakby zakazanie ale... coś w środku podpowiadało mi, że tak właśnie powinno być.





-Dlatego właśnie nie mogę zostać- szepnął i jakby nic się nie stało wyszedł, a ja stałam na środku pokoju zbyt oniemiała by go zatrzymać... Tkwiłam tak jeszcze przez kilka minut ale w końcu z zamglonymi myślami położyłam się na łóżku i po prostu wybuchłam płaczem.

Czemu to wszystko musi być takie popieprzone?!







Wiem, ten rozdział mi nie wyszedł... Miałam ostatnio dużo na głowie i jakoś żaden sensowniejszy pomysł na post nie przyszedł mi do głowy. 

Czekam na wasze komentarze.


  

czwartek, 16 kwietnia 2015

Rozdział 3: Myślę, że to nie będzie konieczne

  Dni mijały. Nieubłaganie zbliżała się zima. Z ojcem kontakty ograniczyłam do koniecznego minimum. Mimo, że minął już ponad miesiąc od tamtego zajścia w gabinecie, mój żal do niego nie miną, a i on, chyba nadal uważał, że go zawodzę.

  Przyłożyłam się do treningów ale i tak daleko mi było w sprawności bojowej moich przyjaciół. Nie czuję się swobodnie z mieczem w ręku, mam wrażenie, że on mnie ogranicza, w przeciwieństwie do ołówka który mnie uwalnia. Ostatnio więcej czas poświęciłam na doskonalenie się w tańcu i śpiewie. Gdy poddawałam się muzyce, sztuce to czułam się jakby mama była obok mnie. Brakowało mi jej. Bardzo. Zwłaszcza teraz gdy praktycznie zostałam bez ojca.

  Siedziałam na podłodze w mojej sali, opierając się plecami o chłodną taflę lustra. Szkicowałam twarz matki. Była uśmiechnięta jak zawsze. Te jej radosne oczy. Nawet ojciec nie potrafił im się oprzeć. Kochał ja, pewnie nadal kocha, ale od jej śmierci bardzo się zmienił.
  Spojrzałam na zdjęcie przyklejone do lustra po przeciwnej stronie sali. Wszyscy tam byliśmy. Wszyscy Szczęśliwi. Nawet on się uśmiechał. Nie w ten swój ironiczny i wyrachowany sposób, ale ciepło i szczerze. Podniosłam się z podłogi i podeszłam do zdjęcia. Delikatnie przejechałam palcami po sylwetce matki.

-Nawet nie wiesz jak bardzo Cię brakuje- szepnęłam.

 Uchyliłam drzwi i wyszłam na korytarz, szybko czmychnęłam do swojej sypialni. Za dwie godziny zaczynamy wieczorne zajęcia z Hodge'em, na szczęście dziś tylko historia Nephilim.
 Leżałam na łóżku co chwila zerkając na zegarek, minuty płynęły boleśnie wolno. Chciałam już mieć ten dzień za sobą, chciałam już móc się w spokoju położyć i zasnąć.

 Ktoś mocno załomotał w drzwi i nie czekając na zaproszenie po prostu wparował do pokoju. Oczywiście była to Isabelle.

-Clary, oni wiedzą! Dowiedzieli się!- zaczęła krzyczeć na wstępie.

-O co chodzi? Kto się o czym dowiedział?- zapytałam, Iz często miała problemy, które według niej były końcem świata, a według mnie zwykłą błahostką

-Rodzice! O Simonie!- powiedziała ciężko dysząc. Usiadła na moim łóżku.

 Simon to wampir, o dość nietypowej dla jego rasy przypadłości, mianowicie słońce mu nie szkodziło, mógł swobodnie poruszać się w jego blasku. Był zastępcą Raphaela, głowy nowojorskiego klanu. Niestety dla naszych rodzin Simon to przede wszystkim PODZIEMNY, znaczy to tyle, że za żadne skarby nie zaakceptują jego związku z Izzy.

-Jak się dowiedzieli?- zapytałam starając się ją uspokoić

-Nie wiem! Wpadła wściekła do mojego pokoju i nawrzeszczała na mnie za nieodpowiedzialne zachowanie, "jak mogłaś tak głupio postąpić, Isabelle?" "Nigdy więcej się z nim nie spotkasz?" - wzięłam głęboki oddech, cholera, znam Simona już od jakiegoś czasu, Izzy zdawała się przy nim promienieć, a teraz nie wiadomo co będzie dalej...


- Spokojnie, znajdziemy sposób- szepnęłam przytulając jej głowę do swojego ramienia, chociaż tak naprawdę nie byłam przekonana co swoich słów.




***


Nie słuchałam słów Hodge'a. Wiem, że zaczął mówić coś o Jonathanie- pierwszym Nocnym Łowcy, ale ja tę historię znam już na pamięć. W ogóle nie rozumiem po co się uczyć Historii Nephilim, przecież to już było, a rzeczy naprawdę ważne dzieją się właśnie w tej chwili. Owszem może i dawniej działy się tragedie, ale czy możemy coś na nie teraz poradzić? Za to mogę pomóc Isabelle , jeszcze nie wiem jak ale przecież nie można spisać tej sprawy na straty. 

- Możecie już iść- z zamyślenia wyrwał mnie głos Hodge'a 

  Wszyscy wyszliśmy z sali. Ale w holu nikt się nie odzywał, Iz i Alec bez słowa opuścili dom, żeby wrócić do siebie. Jace tylko wzruszył ramionami i poszedł w ich ślady.

Ruszyłam schodami na górę, żeby wreszcie się położyć, zasnąć i zapomnieć o wszystkich problemach. Już miałam otworzyć drzwi do sypialni gdy tuż za moimi plecami odezwał się cichy, wysoki głosik Ester- jednej z pokojówek

-Pan Morgenstern, kazał panience przekazać, żeby panienka przyszła do jego gabinetu gdy skończy panienka zajęcia- powiedziała 

-Przekaż mu, że... a z resztą nie ważne, już do niego idę- ruszyłam z powrotem w dół . Czego on tym razem chce?

 Zapukałam do drzwi i weszłam do środka nie czekając na odpowiedź, zawsze się o to wściekał ale nie będę czekać, aż łaskawie zaprosi mnie do środka.

-Chciałeś mnie widzieć?- zapytałam cicho

- Nie będę owijał w bawełnę. Jutro przychodzą na obiad Stephen z Celine i Jece'em oraz Robert z Maryse i dziećmi. Będzie to uroczysty posiłek, z okazji pożegnania Isabelle- powiedział chłodnym głosem

-Jak to "pożegnania"?!- zapytałam głośniej niż chciałam

-Razem z jej rodzicami zdecydowaliśmy, że najlepiej będzie jeśli wyjedzie do Instytutu... w Mediolanie 

-Czemu? Po co ją gdzieś wysy... Chodzi o Simona tak? Czyli to był Twój pomysł?! Tylko Ty jesteś aż tak uprzedzony i tylko ty mógłbyś namówić Lightwood'ów na taką głupotę- krzyknęłam

-Jak śmiesz się do mnie zwracać takim tonem?! Jestem Twoim ojcem, winna mi jesteś szacunek!

-Jak możesz być tak... zimy? Tak nieczuły? 

-Nie odzywaj się do mnie w ten sposób, Clarisso...- chciał powiedzieć coś jeszcze ale nie słuchałam go, obróciłam się na pięcie i wyszłam, słyszałam zza pleców jak woła "zatrzymaj się, natychmiast!" ale miałam to gdzieś. Byłam już w połowie korytarza, gdy ktoś mocno złapał mnie za ramie i brutalnie odwrócił w swoją stronę

-Nigdy więcej nie waż się odwracać gdy do Ciebie mówię, zrozumiano?- wycedził przez zęby- Masz mnie szanować.

-Na szacunek trzeba zasłużyć! A Ty jesteś podłym, wzutym z uczuć egoistą- słowa wyszły z moich ust zanim zdążyłam je powstrzymać. Cofnął się o krok do tyłu, widziałam, że wytrąciłam go z równowagi ale tylko na chwile, bo po kilku sekundach w jego oczach zamiast zdziwienia pojawiła się furia. Zacisną zęby i zderzył mnie w twarz. Poczułam rozlewający się po policzku ból. 

-Jesteś bezczelną małolatą! I nie próbuj więcej mi się sprzeciwiać bo...

-Bo co- przerwałam mu cicho- Znów mnie uderzysz? Nie krępuj się- powiedziałam i zacisnęłam powieki. Mimo, że nie widziałam co robi, czułam jak bierze zamach. Ukarze mnie o wiele bardziej niż poprzednio. Czekałam cierpliwie na kolejny cios, który jednak nie nadszedł. Uchyliłam powieki. Zobaczyłam ojca z ręką w górze, wokół jego nadgarstka zaciskała się żelazna pięść Jace'a

-Myślę, że to nie będzie konieczne- powiedział spokojnie. Ojciec spojrzał na niego z niekrytą nienawiścią ale nic nie powiedział. Zacisnął mocno szczękę, wyszarpnął się z uścisku i odszedł. Nie wytrzymałam, upadłam na kolana i zaczęłam szlochać.

-Chodź- szepnął mi we włosy. Poczułam jak zaciska wokół mnie swoje ramiona i pomaga wstać.

 Wprowadził mnie do mojej sypialni i dalej do łazienki. Usiadłam na chłodnych kafelkach opierając się o wannę.

-Co Ty tu robisz?- zapytałam kiedy usiadł obok mnie

-Zapomniałem jej- odparł wyciągając zza paska stelę- Usłyszałem krzyki więc poszedłem w ich stronę, no a dalej już wiesz.

-On... On mnie uderzył- znów poczułam gorące łzy- Nie raz na mnie wrzeszczał, nie raz mnie karał ale jeszcze nigdy mnie nie uderzył!

-Nie płacz. Przejdzie mu- powiedział uspokajająco

-Ale ja go potrzebuje! Nie mam nikogo poza nim rozumiesz? Nie chcę go znienawidzić, ale to nie zależy ode mnie- zaniosłam się niepohamowanym szlochem. Przytulił mnie mocno do siebie.

-Będzie dobrze- wyszeptał

-Nie będzie. Ty tego nie rozumiesz! Masz wspaniałych rodziców, a nie takiego... potwora...- powiedziałam przez łzy- A on... ten wyjazd Isabelle... to on za tym stoi...

-Clary... Alec wysłał mi wiadomość, napisał co się stało, i on... zdecydował wyjechać z Izzy- powiedział cicho- A ja... ja chyba pojadę z nimi

Oderwałam się od niego jak poparzona

-Ale jak to?!

-To jest mój parabatai... zrozum- cała zaczęłam się trząść. Za dużo emocji... wściekłość, rozpacz, nienawiść... za dużo... Zacisnęłam powieki i uspokoiłam oddech

-Wyjdź stąd- powiedziałam opanowanym głosem

-Ale, Clary...

-WYNOŚ SIĘ!


  Proszę, nawet przed czasem.

Czekam na komentarze 


niedziela, 12 kwietnia 2015

Rozdział 2: Jesteś psychopatą, wiesz?

  Mój spokojny sen został przerwany przez natrętny, nieustający i tak cholernie wkurwiający i bezczelny głos Jace'a: "Clary wstawaj. No już rusz tyłek."

-Odwal się- jęknęłam przekręcając się na drugi bok.

-Królewno, ja się mogę odwalić, ale masz piętnaście minut do rozpoczęcia treningu, a wątpię, żeby Twój ojciec był zadowolony faktem, że się spóźnisz- powiedział z rozbawieniem

-Cooo?- wrzasnęłam natychmiastowo siadając na łóżku- Oszalałeś?! czemu nie obudziłeś mnie wcześniej?!

  Nie czekałam na odpowiedz szeroko uśmiechniętego blondyna, tylko wyprułam z pościeli chwytając w biegu wieczorem przygotowany strój ćwiczebny. Wpadłam jak burza do łazienki. Nie ma sensu brać prysznica i tak nie zdążę. Spojrzałam w lustro, cholera wyglądam jak jakiś wyklęty... Oblałam twarz lodowatą wodą i szybko zebrałam włosy w kitkę. Isabelle mnie konkretnie ochrzani za to jak się prezentuje.

- Idziemy?- zapytałam wychodząc z łazienki

- Jasne- mruknął tylko w odpowiedzi i wzruszył ramionami- Nawet szybko Ci poszło- dodał

Przemierzyliśmy długie korytarze posiadłości w ciszy. Wiedziałam, że i tak jesteśmy spóźnieni. Jeśli ojciec był na dole to... mam jednym słowem przejebane.

-Clarisso Morgenstern!- usłyszałam krzyk ojca. Zacisnęłam zęby. Jak go znam, to teraz konkretnie mnie przeczołga a potem da jeszcze konkretniejszy wycisk- Czy możesz mi łaskawie powiedzieć dlaczego się spóźniasz?

-Wybacz, ja... zaspałam- powiedziałam cicho

-Zaspałaś?! Jak można...- zaczął krzyczeć ale przerwało mu chrząknięcie Hodge'a

-Przepraszam, że przeszkadzam ale chciałbym już zacząć zajęcia- powiedział spokojnie. Ojciec zacisnął zęby i spojrzał na mnie morderczym wzrokiem

-Porozmawiamy później- powiedział groźnie niskim głosem i odszedł w stronę swojego gabinetu.

Zajebisty początek dnia, no nie ma co...

-Zapraszam- powiedział wskazując dłonią na drzwi od sali treningowej. Ruszyliśmy w jego stronę, a gdy przechodziłam przez próg obok stającego w drzwiach nauczyciela szepnęłam tylko ciche:

-Dziękuje- on uśmiechnął się blado. Oboje byliśmy świadomi, że kara mnie nie ominie ale może chociaż się opóźni.

 Trening szczerze mówiąc był beznadziejny. Jace obezwładniał mnie za każdym razem gdy walczyliśmy w parach. Skoki z belek też mi nie poszły. Nogi trzęsły mi się na ćwiczeniu z równowagi.

-Skup się, Clary- powiedział Hodge, gdy po raz czwarty z rzędu sztylet którym rzucałam zamiast wbić się w manekina wylądował na podłodze.

 Starałam się, naprawdę ale wciąż denerwowałam się tym co nadejdzie, gdy skończy się trening. Wiem, że powinnam się już przyzwyczaić do kar ojca, do tego, że jest surowy i zimny, ale nie potrafiłam. Chciałbym czasem, żeby okazał jakieś ludzkie uczucia, nie miłość, bo ta akurat jest pojęciem zupełnie abstrakcyjnym, ale chociaż krztynę zrozumienia.

-Dobrze, to wszystko na dziś. Juro zajęcia z historii Nocnych Łowców- zakończył trener. Wzięłam głęboki oddech i wyszłam z sali z opuszczoną głową. Chciałam iść do siebie ale tuż przed tym jak wyszłam na schody usłyszałam zimny i dobrze znany mi głos

-Zapraszam do gabinetu- powiedział

 Z mocno bijącym sercem weszłam za nim do pomieszczenia w którym mieściło się biuro. Idealnie odzwierciedlało jego charakter, zimne i budzące respekt a nawet trochę strach. Pod oknem stało ogromne biurko z hebanowego drewna. Wszedł za nie ale nie usiadł na skórzanym fotelu tylko oparł dłonie o blat.

-Powiedz mi, czemu choć jeden raz nie możesz zrobić czegoś tak jak trzeba?- zapytał spokojnym ale chłodnym głosem- Dlaczego to Ty jesteś zawsze tym słabym ogniwem?

Spuściłam wzrok na swoje buty i zaczęłam nerwowo bawić się palcami. Szczerze mówiąc spodziewałam się raczej, że będzie wrzeszczał, że mnie ukarze dodatkowymi treningami ale ten jego zimny ton z nutą zawodu... To było jeszcze gorsze niż krzyk

-Ja naprawdę wiązałem z Tobą wielkie dzieje... Krąg... On ma opierać się na Tobie, ale Ty...- przerwał  spojrzał mi głęboko w oczy. Nie było w nich gniewu, był tylko zawód- Rozczarowałaś mnie Clarisso...

-Ojcze, ja...- zaczęłam ale uciszył mnie podnosząc dłoń

-Zejdź mi z oczu

 To było jak gwóźdź do trumny. Oczy zaszły mi łzami ale nie dałam mi spłynąć po policzkach, o nie, nie dam mu tej satysfakcji. Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z gabinetu.Co się zmieniło? Dlaczego nie nakrzyczał na mnie, czemu nie ukarał mnie tak jak zwykle? Często mówił mi , że mogłabym się "bardziej postarać", że nie jestem dość dobra, ale nigdy nie mówił tego w tak opanowanym stanie. Myślałam, że mówił to w gniewie, ale teraz wiem, że naprawdę go zawodzę... za każdym razem...

 Weszłam do swojego pokoju. Siedzieli tu moi przyjaciele, którzy na mój widok ucichli przerywając żywą dyskusję.

-I... i jak?- zapytała z wahaniem Isabelle

 Zamknęłam oczy opierając się plecami o drzwi. Pozwoliłam łzom wypłynąć. I powoli, bardzo powolutku osunęłam się na ziemię.


Brunetka podeszła do mnie i położyła mi dłoń na ramieniu, ale ja ją strzepnęłam podrywając się z miejsca. Usiadłam na łóżku chowając twarz w dłoniach.

-Chciałbym zostać sama- powiedziałam chicho.

- Clary...- zaczęła brunetka

-Isabelle. Chcę. Zostać. Sama- wysyczałam przez zaciśnięte zęby. Po chwili usłyszałam jak zamykają się drzwi. Wzięłam głęboki wdech i podniosłam głowę. Niestety nie zostałam sama w pokoju. Przede mną stał Jace.

-Do Ciebie trzeba jakoś inaczej mówić?- warknęłam

-Możesz, sobie mówić co chcesz ale ja cię znam... Po za tym nie znoszę patrzeć na smutnych ludzi... Moja uroda na tym cierpi. Zmarszczki, no wiesz...- powiedział siadając obok mnie

-Ty mnie próbujesz pocieszyć? Bo coś Ci nie idzie...

-Ależ kotku, ja jestem wielofunkcyjny. Mogę Cię pocieszyć, albo przytulić, albo ewentualnie przejść się z Tobą przez Alicante, jeśli chcesz poczuć na sobie zazdrosne spojrzenia dziewcząt, które chciałby być na Twoim miejscu. A jak już mnie spalą to możesz sobie mnie dorzucić do kremu, żeby błyszczeć choć trochę tak jak ja- powiedział szczerząc te swoje bielutkie zęby. Mimowolnie zaczęłam się śmiać

-Jesteś psychopatą, wiesz?- zapytałam usiłując zdusić chichot

-Ale za to jakim przystojnym- przewróciłam oczami. Tylko Jace potrafi powiedzieć coś takiego i tylko on potrafi sprawić, żebym zaczęła się śmiać mimo, że przed chwilą płakałam. Podniosłam na niego wzrok.

-Dziękuję- szepnęłam

-Powiedziałbym, że nie ma za co, ale wtedy bym skłamał- uśmiechnął się jeszcze szerzej. Pokręciłam głową. On jest niemożliwy- A teraz pod prysznic, Morgenstern, bo śmierdzisz potem i coś jakby... hmm rezygnacją... No już, jazda do łazienki.


 Nie komentowałam tego.  Jace.. to Jace. Bardziej logicznie nie da się tego wyjaśnić.

 Woda rozluźniła moje mięśnie, do tej pory nie wiedziałam, że jestem aż tak spięta. Stałam pod gorącym strumieniem aż ciepła woda się skończyła. Kto by pomyślał, taka rezydencja i ograniczona dostępność do ciepłej wody... Wyskoczyłam z kabiny otulając się miękkim ręcznikiem. Oczywiście nie wzięłam żadnych ubrać... Brawo Clary... Brawo...

 Wychyliłam się zza drzwi. Na łóżku nie było nikogo więc ostrożnie weszłam do pokoju, niestety nie miałam tyle szczęścia, bo Jace siedział przy moim biurku i wertował jakąś książkę. Słysząc dźwięk otwieranych drzwi obrócił się w moją stronę.

-No no no, Morgenstern, niezłe nogi- uśmiechnął się łobuzersko a na moją twarz wpełzł niechciany rumieniec. Otuliłam się ciaśniej miękką tkaniną

-Coś Ty nagle taka wstydliwa? Już zapomniałaś jak wskoczyliśmy nago do fontanny przed domem- zaśmiałam się na tu wspomnienie

-Ale nam się wtedy dostało...

-A kiedy nam się nie dostało? Zawsze coś musieliśmy przeskrobać. Dobra a teraz już idź się ubrać bo masz buźkę w kolorze włosów- powiedział śmiejąc się

-Jesteś... nie do wytrzymania- stwierdziłam kwaśno podchodząc do komody.

-Wiem.





I oto mamy rozdział drugi

No i jak podoba wam się?

P.S. Zajrzyjcie do Bohaterów, mam nadzieję, że przypadną wam do gustu 

niedziela, 5 kwietnia 2015

Rozdział 1: Nasza czwórka

   Świat w którym żyje daleki jest od dobrze pojmowanej przez Przyziemnych normalności. Moje życie pełne jest niebezpieczeństw. Pewnie dla zwykłego Przyziemnego brzmi to super, ale ja po szesnastu latach bycia Nephilim zdążyłam zrozumieć, że w normalności nie ma nic złego. Naprawdę czasem chciałabym mieć dylemat jaką sukienkę włożyć na bal, a nie jaka broń będzie mi potrzebna na polowaniu.

  Wychowano mnie surową ręką, ojciec zawsze powtarzał by nie ufać nikomu, by nikogo nie kochać bo miłość nas niszczy. Długo mu nie wierzyłam, o słuszności jego słów przekonałam się dopiero gdy umarła mama. Patrzyłam na cierpienie ojca i wiedziałam, że cierpi bo kochał swoją żonę a teraz musi się pogodzić, że już nigdy jej nie zobaczy. Załamał się po tym wszystkim. Stał się jeszcze bardziej zimny,  jeszcze bardziej surowy, ale mimo to wiem, że gdzieś tam w głębi duszy, mój tato mnie kocha tylko sam boi się przed sobą do tego przyznać, żeby znów nie musieć cierpieć.

  Mój dom to tak naprawdę gigantyczna posiadłość z wielkim ogrodem. Położona jest niedaleko jeziora Lyn i jakąś godzinę drogi konno od Alicante. Z okna mojej sypialni można zobaczyć dach domu Lightwood'ów, mieszkają tam Alec i Isabelle razem z rodzicami i młodszym bratem, są też moimi przyjaciółmi- jednymi z nielicznych bo oprócz nich mam jeszcze tylko Jace'a. Z nim chyba jestem najbliżej. Znamy się właściwie od zawsze, nasze rodziny są bardzo zaprzyjaźnione. Po za tym nasi ojcowie to Parabatai. Kiedyś za młodu mój ojciec- Valentine i ojciec Jace'a- Stephen założyli stowarzyszenie do walki z demonami nazywane Kręgiem. Należeli do niego wszyscy najznamienitsi Łowcy ich pokolenia. Niestety z czasem Clave przestało akceptować fakt, że powstaje nowa organizacja z niezależną władzą, do której wstępuje co raz więcej Nephilim, więc postanowili jakoś zaradzić rozprzestrzenianiu i rozwijaniu się Kręgu, poprzez dosłowne zawalenie jego członków obowiązkami wobec Rady. Nie przewidzieli tylko, że trzy główne rody Kręgu: Morgenstern, Herondale i Lightwood nie odpuszczą tak łatwo. Obarczyli nas- swoje dzieci- obowiązkiem odnowienia Kręgu gdy przyjdzie na to odpowiedni czas. Dlatego teraz nasza czwórka: Jace, Isabelle, Alec i ja tworzymy Nowy Krąg. Wiem cztery osoby mogą wydawać się niewielką ilością ale na razie jesteśmy- całe nasze pokolenie- zbyt młodzi żeby móc działać bez zezwoleń Clave. Musimy czekać aż wszyscy staniemy się pełnoletnimi Nocnymi Łowcami.

Większość młodych Nephilim kształci się w Instytutach, ale nie jest to przymus dlatego cześć uczy się tu w Idrisie, i do tych właśnie nielicznych należy nasza czwórka.
Naszym nauczycielem jest Hodge Starkweather a z racji tego, że tylko nasza posiadłość posiada salę wykładową i salę do treningów,  pełni też funkcję szkoły. Mi osobiście to odpowiada, przynajmniej mogę sobie pospać nieco dłużej niż moi przyjaciele, no chyba, że coś przeskrobie i  ojciec każe mi biegać nad ranem za karę. Bywa surowy to fakt ale miewa swoje przejawy dobroci. Zaakceptował, choć z trudem, że moim żywiołem jest sztuka i na czternaste urodziny przerobił jedną z sypialni gościnnych na salę lustrzaną,  żebym mogła swobodnie tańczyć i mieć swoją własną przestrzeń, oprócz tańca zajmuję się też śpiewem,  zdarza mi się coś napisać ale przede wszystkim kocham malować i szkicować. Mam tu swój azyl do którego nie ma prawa wejść nikt oprócz mnie, nawet moi przyjaciele nie mają tu wstępu.

-Panienko Morgenstern- usłyszałam cichutki głosik zza drzwi

-Proszę- odparłam zmęczonym głosem. Już dawno temu porzuciłam próby przekonania służby, że jestem Clary a nie panienka Morgenstern.

-Panienko, panienka Isabelle już jest- powiedziała cicho- Jest już panienka gotowa żeby ją przyjąć?

- Na pewno jest!  Co nie Morgenstern? Gotowa na babski wieczór? -krzyknęła brunetka wpadając do pokoju. Przewróciłam oczami, no cóż, taka właśnie jest Isabelle, bezpośrednia, szczera, rozrywkowa no i ma protokół w głębokim poważaniu.

-Babski? Jak znam życie to chłopaki za najwyżej godzinę znudzą się swoim towarzystwem i postanowią "ubarwić" nasz wieczór.- powiedziałam kwaśno, ale miałam racje, jeszcze nigdy nie spędziłyśmy wieczoru we dwie bo Alec i Jace zawsze się wpraszali.

-Dobra, to skoro ich jeszcze nie ma... puść farbę Morgenstern., co się szykuje między tobą a naszym blondaskiem?- zapytała. Westchnęłam ciężko. Izzy zawsze próbowała się doszukać jakichś argumentów "za" jeśli chodzi o Jace'a i mnie.

-Isabelle- powiedziałam łapiąc ją za ramiona- Odpuść. Między mną a nim nie ma absolutnie nic. Nigdy nic nie było i nigdy nic nie będzie.

-Czyżby?- stwierdziła kpiąco

-Posłuchaj, mało jest rzeczy na tym świecie, których jestem tak pewna, jak tego, że Jace Herondale jest najważniejszą osobą w moim... no nie rób takiej urażonej miny, wiesz, że też jesteś bardzo ważna, w każdym razie, skoczyłabym za  nim w ogień, dałabym się za niego poszatkować i naprawdę go kocham ale TYLKO JAK BRATA- powiedziałam dobitnie z nadzieją, że w końcu zrozumiała, ale ona spojrzała na mnie tylko spode łba, a jej oczy wyrażały tylko: "jaaaaaasne a ja jestem anioł Razjel". A z resztą co mnie to obchodzi? Jej i tak nie przegada.

-No jak sobie chcesz- powiedziała kwaśno- Ooo chłopcy już są! Kurcze znudzili się sobą szybciej niż zwykle- dodała patrząc w ekran telefonu. Jakim cudem ona ma tu zasięg?! Przecież żaden telefon w Idrisie nie działa!

 Zgadnie z tym co powiedziała, po chwili odrzwi otwarły się z hukiem a do sypialni wpadli Jace i Alec. Standardowo w butach wpakowali się w moją pościel, już nawet nie reagowałam, zawsze to robili, mimo moich próśb więc nie było sensu błagać, żeby zmienili nawyki.

-Mam coś dla was- oznajmił Alec wyciągając zza pleców dwie butelki piwa

-Skąd to masz?!- wykrzyknęła jakże uradowana brunetka

-Magnus- to słowo wystarczyło za wszystkie wyjaśnienia. Magnus to "przyjaciel Aleca", jest czarownikiem, mieszka w Nowym Yorku więc często prosimy go o tego typu przysługi, bo alkoholu w Idrisie żadne z nas za skarby świata by nie dostało.

-Ale czemu tylko dwa?- zapytał Jace

-Bo to dla was, znaczy Ciebie i Clary, ja i Izzy musimy spadać, matka kazała nam wracać-powiedział brunet

-To po jaką cholerę tu przyłaziłeś?! A poza ona nie będzie mówić co mam robić!- zirytowała się jego siostra

-Powalisz, że zacytuje naszą matkę: "dokąd mieszkasz pod moim dachem, masz być posłuszna"- powiedział naśladując głos Maryse- No nie marudź tylko chodź, przynajmniej się wyśpisz na jutrzejsze zajęcia. Nie odezwała się tylko wstała i wymaszerowała z pokoju z podniesioną głową. No tak, czyżbym zapomniała wcześniej dodać, że jest też bardzo dumna i zawsze ma ostatnie słowo? Taaak.

- Ona się nigdy nie zmieni- powiedział blondyn z uśmiechem kręcąc głową

-Co jej zrobisz? Taka już jest. Na Anioła jak sobie pomyślę, że zaczynamy jurto o 6:00 to mi słabo. Takiemu Tobie to jednak jest dobrze, rodzice wyjechali to masz dom wolny, a ja tu muszę gnić z NIM.

-Nie przesadzaj nie jest taki zły. Dobra a tak swoją drogą, nie wiesz, która sypialnia ma być moja?

-Yyyy Twoja?- zapytałam zdziwiona

-Ojciec Ci nie mówił? Rodzice zakwaterowali mnie tu na tydzień, wiesz, bali się mnie zostawić samego po... ostatnim

-Chryste, czyli muszę Cię znosić przez tydzień? Za jakie grzechy?!- powiedziałam udając rozpacz

-Ranisz mnie- stwierdził łapiąc się za bok jakby naprawdę odczuwał ból- Jak możesz mnie nie chcieć? Wiesz ile dziewcząt marzyłoby, żeby się z Tobą zamienić? Jestem przecież świetny i seksowny i...

-Skromny?- przerwałam mu

-O nie słoneczko, skromność to cecha szarych myszek. Co byłby za mnie za niegodziwy człowiek, gdybym pozbawił świata takiego cudeńka?- zapytał wskazując ręką na samego siebie

-Myślę, że świat jakoś by to przeżył- wyszeptałam, a on się uśmiechnął ukazując rząd białych ząbków- A co do Twojego pytania to śpij gdzie masz ochotę.

-Nawet tu?- poruszył brwiami w górę i dół

-O ile lubisz spać na podłodze, to tak, nawet tu

-Czyli mam do wyboru albo twarda podłoga i Twoje chrapanie albo wygodne łóżko, tak? Och uwielbiam wyzwania! Zostaję- wstał i szybko wparował do łazienki. Siedział tak i siedział. Minęła co najmniej godzina zanim wyszedł.

-Powiedz mi czy musisz układać włosy nawet przed snem?

-Ja zawsze muszę być perfekcyjny

Westchnęłam i powlokłam się do łazienki. Pod prysznicem zaczęłam myśleć o tym co mówiła Isabelle. Skąd jej mogło do głowy przyjść, że mnie i Jace'a może łączyć coś więcej niż przyjaźń?
Wytarłam się szybko i weszłam do sypialni. Blondyn leżał na podłodze z rękami pod głową. Niech mu będzie, skoro chce spać na podłodze, to niech śpi. Weszłam pod kołdrę, przykrywając się nią szczelnie, cholera zrobiło się chłodnawo.

-Znaj moją dobroć- powiedziałam rzucając w niego kocem i poduszką- Dobranoc

-Dobranoc, Aniele.


 Ok nie jest jakoś najgorzej. W kwestii organizacyjnej: 

- rozdziały będą średnio raz w tygodniu

-posty będą pisane z perspektywy Clary, czasem może się zdarzyć, że rozdział będzie "oczami Jace'a" ale to raczej rzadko

A teraz najważniejsze: Co myślicie? Podoba wam się pomysł?

czwartek, 2 kwietnia 2015

Prolog

 Czy zastanawialiście się kiedyś
jak to jest 
gdy najbliższa osoba 
wbija nóż w plecy,
gdy zamiast podać rękę
popycha jeszcze raz?


Czy myśleliście kiedyś
nad tym czy będziecie gotowi
by zdradzić samego siebie,
by porzucić wszystko w co wierzyliście,
by zabić kogoś kto ocalił wsze życie...
...by zabić przyjaciela?

Ja też nie 
I to był pierwszy błąd